persona. non grata.
W dzień - milczę
cierniem. Nocą - próżno szukać sensu dnia. Decyzja zawisła na srebrnej nici
oczywistości. Łomot słów niewypowiedzianych zagłusza cichy szept. Szeptem
jestem teraz, szeptem tutaj! Obracam głowę. Ktoś puka. Nieprzypadkowa
kolejność. Okruchy dawnej wiedzy zakiełkowały we mnie a z tego związku
kazirodczego wynikła gorycz i jej córka-siostra bierność. Pieprzyć je – i tak
będą się reprodukować w nieskończoność. Górnolotne słowa uleciały niczym para
wodna – wciąż do góry mnie unosząc. A wysoko byłam i pod wiatr rozkoszy szłam
na żywioł.
Tam, w miejscu,
którego nazwę zbyt często się wymawia, na ustach bezbożnych, trzymałam wiązki
aspiracji w jednej dłoni podczas gdy drugą rozszczepiałam persony ich właścicieli. Teraz moja rozbita niczym
kostka brukowa. Być może jest jak w upiornej bajce: za górkami, za depresjami
żył sobie człowiek, który znalazł worek pełen masek. Zadowolony założył jedną z
nich i w mig stał się innym człowiekiem. Założył jednak następną – i
konfiguracja elementów nowej twarzy stała się konfiguracją jego wspomnień. Nie,
pomyślał. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy aż nagle z przerażeniem
odkrył, ze w worku, na dnie została tylko jedna maska – maska przezroczysta.
Nie chcąc być tym, kim był teraz postanowił zaryzykować i maska w mig przywarła
do jego twarzy. I poczuł się nagle jak ptak w pluszowej klatce, jak schizofrenik.
Coś go uniosło w dal i porzuciło. Chwycił za twarz i próbował zedrzeć „maskę”,
która przecież nie była maską. Przywarła do jego twarzy tak idealnie, że
zniknęła.