Jaś bierze nóż z kuchni
Na podłodze dziecinnego pokoju walały się już poszlachtowane pluszaki. Wszystkie puchate misie i króliczki wyglądały tak, jakby wychowały się na Dalekim Wschodzie i zostały zmuszone do popełnienia harakiri za niegodne zachowanie... Wszak bycie tandetną zabawką nie jest zbyt honorowym zawodem, czyż nie?
Jaś siedział po turecku na kolorowym, wyszywanym w chmurki, ptaszki i gwiazdki dywaniku, w prawej łapce trzymał różowe nożyczki, które do złudzenia przypominały karykaturę zajęczej głowy... Czego to producenci nie wymyślą, aby zarobić na naiwnych rodzicach, myślących, że wystarczy dać bachorowi trochę badziewnych gadżetów, a kwestia wspólnego spędzania czasu z rodziną zejdzie na dalszy plan... Tok myślenia współczesnych matek i ojców jest prosty - oboje pracujemy po dziesięć godzin dziennie, kupmy więc Ani/Zosi/Tomkowi/Kubie (niepotrzebne skreślić) tyle modnych zabaweczek, aby się bez nas nie nudził/a. I może jeszcze sam/a się wychowała. A potem mamy pokolenie społecznych nieudaczników, systemowych pasożytów, egoistów nieprzystosowanych do funkcjonowania zarówno w sferze materialnej, jak i uczuciowej... Przepraszam, obecnie rozróżnienia pomiędzy tym, co „materialne" a tym, co „uczuciowe" się nie uznaje... Ale wróćmy do Jasia.
Matka chłopca harowała dwanaście godzin dziennie, za wyjątkiem śród i czwartków. W poniedziałki, wtorki, piątki, soboty i niedziele zajmowała się użeraniem z lekarzami o pozjadanych wszystkich rozumach oraz pacjentami, którzy samodzielnie nic zjeść nie mogli. Była pielęgniarką. Po pracy przynosiła na sobie do domu zapachy lekarstw, wonie środków dezynfekujących, przemieszane z jakże subtelnym i niepokojącym odorem śmierci. Jej włosy przesiąknięte były strachem i pesymizmem, jej dłonie - bezradnością... Tak, Szpital Praski nr 2 nie należał do najbogatszych i najprzyjemniejszych placówek. Za cały dzień syzyfowej pracy przy umierających babciach i dziadkach, za kilkadziesiąt umytych tyłków, opróżnionych nocników, litry wytartego potu dręczonych przez gorączkę starców, matka dostawała psie pieniądze i ani jednego słowa uznania czy też podziękowania. Czuła się winna tego, że jest zdrowa i sprawna, była jak żyjący wrzód pośród tkanek w agonii. Tak, nienawidzono jej za fakt przebywania w świecie żywych i afiszowanie się ze swym zdrowiem w środowisku balansujących na granicy śmierci desperatów. A ona chciała tylko pomagać...
Po powrocie do domu matka nie miała się komu wyżalić. Jej mąż odszedł do innej kobiety jakieś pięć lat wcześniej. Z Jasiem nie mogła się w żaden sposób porozumieć, gdyż chłopiec żył niejako we własnym świecie, przepełnionym tęsknotą za ojcem i złością na wiecznie nieobecną matkę... W środy i czwartki kobieta jeździła bowiem na dwa dni - łącznie z nocowaniem - do swojego kochanka. Nie wińmy jej za to. Potrzeba miłości innej niż rodzicielska była bardzo silna u owej nieszczęśliwej czterdziestodwulatki. To, że kochanek traktował ją jak dziwkę i był wiecznie zazdrosny o jej dzieci, że tankował wódkę hektolitrami, po czym bił kobietę po twarzy, było kwestią drugorzędną. Samice gatunku Homo sapiens w imię owej złudnej namiastki prawdziwego uczucia były, są i nadal będą w stanie znieść najgorsze tortury, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Ewolucja biologiczna uczyniła z nich bowiem spragnione uczucia szmaty. Lepiej być z samcem, który cię pozniża, niż być samą. Samotność nie gwarantuje ani sukcesu reprodukcyjnego, ani poczucia bezpieczeństwa. To ostatnie jest szczególnie ważne, jeśli posiada się już potomstwo. Jeśli choć jedno z dzieci jest niepełnosprawne, wtedy silny pierwiastek męski jest ważny podwójnie. Tak, nawet wtedy, gdy ów „męski pierwiastek" nigdy nie widział bachorów (w dodatku - nie swoich) na oczy...