Gość
W sobotę zawitał do mnie gość. Można powiedzieć, niezwykły gość. Pisałem właśnie ostatnie sceny "Akwarium", gdy usłyszałem furkot na balkonie. Odwróciłem głowę. Siedział na progu, przekrzywił główkę i patrzył na mnie maleńkimi oczkami. Zastygłem w bezruchu, nie chcąc go przestraszyć. Rozpostarł jedno skrzydło, zwinął. Potem to samo uczynił z drugim. Szarobiałe pióra zalśniły w promieniach słońca. Kolorami tęczy zagrała kryza na szyi. - Dana, Łukasz! Chodźcie zobaczyć. Zawołałem niezbyt głośno żonę i syna. Przybiegli do pokoju. Nie odfrunął. - Jaki śliczny gołąbek! Wyraziła swój zachwyt żona przystając w drzwiach. Znowu śmiesznie przekrzywił główkę, rozpostarł skrzydła i podfrunął na stołek stojący obok mojego fotela. Świdrował mnie swymi oczkami jakby chciał coś powiedzieć. Potem zainteresowała go popielniczka, ostukał obudowę monitora, przedefilował po klawiaturze i zeskoczył na podłogę. Nie posiadałem się ze zdziwienia. Ale śmiały drań. Wyminął nogi żony i na piechotę udał się zwiedzać mieszkanie. Przemaszerował przez pokoik, potem przedpokój. Dłużej zatrzymała go kuchnia. Powybierał okruszki z chodnika, co uświadomiło mi, że jeszcze nie odkurzałem mieszkania. - Andrzej, co jedzą gołębie? Spytała Dana. - Głównie ziarno, pszenica, owies. - A kaszę? - Chyba też. Odparłem mniej już pewnie. Na spodeczku pojawiła się garść kaszy. Żona z własnej inicjatywy dodała garstkę ryżu. W pierwszej kolejności zainteresował go ryż. Stukot dziobu o spodeczek stał się tłem muzycznym dla naszego zafascynowania jego poczynaniami. - A może on chce pić? Dana wykazywała nadmiar troskliwości. Czemu nie stara się tak o mnie? Obok spodeczka pojawiła się miseczka z wodą. Pierwszy raz widziałem pijącego gołębia. Zawsze myślałem, że wszystkie ptaki piją tak samo. Czekało mnie zaskoczenie. Zanurzył dziób po samą nasadę i nie wyciągając go pił, i pił. Gardziołko pulsowało mu falami przepływającej wody. Ależ był spragniony. Nie dziwota, taki upał na dworze. Gdy skończył, łaskawie dał się pogłaskać po szyi. Potem ułożył się na dywanie i uciął sobie dwudziestominutową drzemkę. Na pożegnanie ostukał nasze nogi i odleciał. W niedzielę spałem w najlepsze po całonocnym buszowaniu po Internecie, gdy poczułem pukanie po głowie. Otworzyłem leniwie oczy i zdębiałem. Moja ptaszyna wróciła i najwidoczniej próbowała mnie obudzić. Z kanapy przefrunął na ławę gdzie próbował włączyć pilotem telewizor. Nie udało mu się, widać nie wiedział, który to przycisk. Nagle zauważył, że na niego patrzę. Zagruchał, napuszył się i jednym machnięciem skrzydeł przeniósł się na moje ramię. Znowu śmiesznie przekrzywił główkę i zaczął poszturchiwać dziobem moje palce. Co robić, trzeba było wstawać, przyszykować gościowi śniadanie. Tym razem już bez obaw dał się pogłaskać. Można powiedzieć, że sam nastawiał się do pieszczot. - Wiesz Danusia, mam takie uczucie jakby ktoś bliski przyjął jego postać. - Dziwne, też tak pomyślałam. Mija już prawie tydzień od pierwszej wizyty. Przylatuje codziennie. Gdy zastanie zamknięte okna, puka dziobem w szybę domagając się wpuszczenia. Jeżeli się spóźnia, wychodzimy na balkon i wypatrujemy, martwiąc się, czy mu się nic nie stało. Moimi pierwszymi słowami po powrocie z pracy stało się pytanie. - Był rano? - Był. Niezmiennie odpowiada żona. I oby tak odpowiadała jak najdłużej.