Jaś bierze nóż z kuchni
Tak więc, pielęgniarka miała dwoje dzieci. Jasia i Marysię. Marysi również nie mogła się wyżalić ze swoich problemów, gdyż po pierwsze - to ona stanowiła jej główną troskę, po drugie - nie chciała córce dokładać zmartwień...
W przeciwieństwie do zamkniętego w sobie, smutnego i milczącego chłopca, sparaliżowana od pasa w dół kobietka była pełna radości życia. Jaś nie mógł tego zrozumieć. Jak można się uśmiechać, jak można śpiewać, czytać, pisać, spotykać się na mieście z pełnosprawnymi przyjaciółmi, podczas gdy ma się nogi jak z betonu? Jak można chodzić do kina na filmy o sprawnych ludziach, jak można chodzić (a raczej - jeździć) na spacery do parku pełnego biegających sportsmenów? Jak można ŻYĆ? Jak na swój wiek, Jan zadawał zbyt wiele pytań. Trudnych pytań...
- Jasiu, znowu? - zapytała zrezygnowana matka, patrząc na leżącą na dywanie armię pociętych przytulanek. - Nie kupię ci kolejnych zabawek, koniec tego dobrego. I jutro bez dyskusji idziesz ze mną do psychologa, żadnych wykrętów!
- Ale ja tylko szukam... - odparł Jasio przyglądając się matce.
Był czwartek, godzina dziesiąta wieczorem. Ewa dopiero co wróciła od swojego kochanka mieszkającego na drugim końcu miasta. Miała rozmazany makijaż, potargane włosy i krzywo zapiętą koszulę z gigantycznym dekoltem. Nie wyglądała na swoje czterdzieści dwa lata, przypominała raczej zmęczoną, trzydziestoletnią prostytutkę po całym dniu „pracy".
- Marysia śpi?
- Śpi. - beznamiętnie odparł Jaś. Niektórzy podejrzewali u niego zespół Aspergera, czyli łagodniejszą odmianę autyzmu.
- A ty szukasz, tak? - od niechcenia rzuciła matka, zdradziła jednak swój niepokój nerwowym gestem przeczesywania włosów.
Chłopiec był czuły na takie drobiazgi. Mógłby robić za żywą alternatywę wykrywacza kłamstw. Nie mógł mieć autyzmu, gdyż nie był ślepy na stany umysłowe innych. Nie dawał jednak tego po sobie poznać. Był jak robot.
- Szukam. - znów ten lodowaty ton i oczy patrzące wszędzie, tylko nie na smutną twarz Ewy.
- Czego?
- Kręgosłupa... Żaden z nich nie ma kręgosłupa. Marysia też nie ma kręgosłupa?
- Marysia... - w oczach matki zaszkliły łzy. - Marysia ma kręgosłup... Pluszaki nie mają...
- Dlatego nie chodzą! Bo go nie mają! A Marysia czemu nie chodzi? Dlaczego nie może ze mną grać w piłkę? Dlaczego już nie biega? Ma nogi! Ma kręgosłup!
- Pluszaki są martwe, dlatego nie chodzą. A Marysia jest żywa, tylko chora. Chora... Więc nie chodzi.
- Ja byłem chory, ale chodziłem.
- Ty miałeś grypę, ona ma paraliż. Idź spać. - złamanym głosem zakończyła matka. - Jestem zmęczona, a jutro mam pracę...
Ewa odwróciła się na pięcie. Wychodziła z pokoju Janka, gdy nagle poczuła, jak coś uderza ją w plecy. Na szczęście, nie było to zbyt twarde. Schyliła się, aby podnieść pluszakowy pocisk, patrząc przy tym na syna z ogromnym zdziwieniem.
- Przyjrzyj mu się! - rozkazał matce Jaś.
Kobieta przyjrzała się rozciętej na brzuchu maskotce. Naturalnej wielkości, uśmiechnięty kot. Z białym puchem wyłażącym z pociachanego tułowia. Groteskowy widok...
- Co z nim nie tak? Oczywiście, oprócz tego, że go zniszczyłeś? Taki ładny prezent od taty... Dlaczego?
- On... On się uśmiecha! - powiedział chłopiec w taki sposób, jakby odkrył Amerykę na Księżycu.
- I co z tego? - Ewa była już wyraźnie zniecierpliwiona.
- Przecież jest martwy!
- Do cholery jasnej! Jest tak samo martwy jak stół, krzesło czy lodówka! To zabawka! Jutro idziemy do psycho...
- A jak ja będę martwy, to też się będę uśmiechał?
Tutaj matczyna granica psychicznej wytrzymałości została przekroczona. Kobieta bez słowa wybiegła z pokoju dziecinnego, pozostawiając swojego syna sam na sam ze stertą zniszczonych zabawek. Bez mycia, bez przebierania się w piżamę, nieco jeszcze „wstawiona" (wpływ wina pitego razem z kochankiem), rzuciła się na kanapę w przedpokoju. Zapadła w płytki, niespokojny, obfitujący w koszmarne sceny letarg.