"Jak walczyłem z komuną"
-Ty, ale ten orzełek to przecież nasze godło jest - powiedziałem, podnosząc z szyny rozjechany bilon i poddając tym samym w wątpliwość legalność naszych działań.
- Pierdzielisz tam – skwitował celnie w dwóch słowach moje zastrzeżenia kumpel – a pamiętasz co Dojanowski nam na historii mówił ? Że nasze godło to orzeł, ale w koronie ! Widzisz tu kurka wodna jakąś koronę ?
Na podsuniętym mi pod nos kawałku płaskiej blaszki, która jeszcze wczoraj było monetą z napisem Polska Rzeczpospolita Ludowa widziałem jedynie coś, co kształtem przypominało rozjechanego na asfalcie wróbla.
- Chyba masz rację – zakończyłem dyskusję chowając do kieszeni dwie spłaszczone złotówki.
Poszliśmy dalej wzdłuż torów, a po chwili Mateo rozpoczął rozmowę na o wiele bardziej interesujący temat.
- A jakbyś miał chodzić z jakąś dziewczyną z naszej klasy i wiedziałbyś, że jak jej to zaproponujesz to się zgodzi, to której byś pierwszej o to zapytał ?
- No nie wiem … jest parę, które mi się podobają i z którymi piszę, ale jakbym miał pewność, że się zgodzi to chybaaaaa....- przeciągałem końcówkę zdania, nie chcąc ujawnić tak do końca swojego typu – No a ty ? - sprytnie odbiłem piłeczkę.
- Ale nikomu ani słowa ! - popatrzył na mnie groźnym i przenikliwym wzrokiem.
- Nie no jasne ! Jak w studnię ! - solennie zapewniłem przyjaciela.
- Baśce Sendzie – wyrzucił jednym tchem – teraz ty !
- No nie wiem, chyba … , albo nie ...- przeciągałem odpowiedź.
- Kórak weź mnie nie wpieprzaj ! - zdenerwował się nie na żarty – obiecałeś, że powiesz.
- Dobra, już dobra. Jance Epramek – wyjawiłem moją skrywaną od dawna tajemnicę.
W tej ładnej brunetce o krótko obciętych włosach i dużych, bystrych oczach od dawna wyczuwałem bratnią duszę. Prócz niezbędnych grzecznościowych komunikatów, nie rozmawialiśmy raczej ze sobą. Natomiast znaliśmy się dosyć dobrze. W jaki sposób ? Pisaliśmy do siebie od siódmej klasy. Nie, nie listy. Liściki. Wpierw bardzo krótkie zdania nagryzmolone na kawałeczku karteczki wyrwanej z brudnopisu. Potem coraz dłuższe teksty, na coraz większych kartkach. Potem już prawie listy zajmujące dwie strony całych kartek A-4. Przekazywane po kryjomu na lekcji przez kolegę wychodzącego że niby do ubikacji i rzucającego liścik na stolik adresatki. Na przerwach w podobny sposób i zawsze za pośrednictwem kolegi lub koleżanki, którzy czuli się dowartościowani tym , że „oni też wiedzą”. Później już osobiście, z ręki do ręki. Ten sposób zapamiętałem najbardziej. Zawsze wtedy wręczając, lub przyjmując liścik Janka przesyłała mi uroczy, porozumiewawczy uśmiech oznaczający „ Wiem tylko ja i ty , mamy wspólne tajemnice”.