"Jak walczyłem z komuną"
Dziwne, ale to ostatnią „złotą myśl” Gajana, usłyszałem dwadzieścia lat później z ust jednego z prawicowych polityków.
- Dobra zaryzykujemy ! - zadecydował Mateo patrząc z nieukrywaną złością w kpiące oczy Spodka – ale wy musicie nam pomóc i robić wszystko, aby komuch nie zorientował się, że dzwonek jest pięć minut wcześniej.
- Jasne, co to dla nas – zgodziła się dwójka naszym kolegów, a na ich twarzach pojawiły się buńczuczne miny.
- Okey ! Zsynchronizujmy czas ! Jest ósma pięćdziesiąt dwa - zakomenderował Mateusz i cała czwórka przyjaciół, wyregulowała swoje komunijne ruskie zegarki: pabiedę, rakietę i czajkę oraz jeden czasomierz nie mający konkurencji wśród pozostałych. Elektroniczny zegarek na baterię z dziesięcioma melodyjkami, którego dumnym posiadaczem był Wierzba.
- Dzwonimy pięć minut wcześniej, czyli o dziewiątej trzydzieścipięć – zakończyłem naradę i pobiegłem z dzwonkiem na pierwsze piętro zakończyć pierwszą dziesięciominutową przerwę.
Kolejny dzwonek rozbrzmiał pięć minut wcześniej. Pełni napięcia oczekiwaliśmy, co się będzie działo.
Wszystko przebiega jak zwykle. Rozwrzeszczany tłum dzieciaków kilka sekund po dźwiękowym sygnale wypada z klas i zajmuje się tym co od wieków zajmuje dzieciaki na przerwach. Za nimi dostojnymi krokami wychodzą nauczyciele, kierując się do pokoju nauczycielskiego. Czyżby nikt niczego nie zauważył ? Do naszego stolika dobiega z prędkością strusia pędziwiatra Wierzba, a za nim Spodek.
- I co ? I co ? - pytamy zniecierpliwieni – Wszystko poszło zgodnie z planem ?
- Mało brakowało … - między płytkimi oddechami cedzi Wierzba – jak już zaczęliście dzwonić, skubaniec już podwijał lewy rękaw marynarki, by popatrzeć na zegarek... a wtedy Wacek ... Sam powiedz ! – zwrócił się do kolegi, a ten ze stoickim spokojem dokończył relację: