Noc
Niektórzy uważają, że to właśnie w nocy wychodzą wszystkie stwory i potwory. Zamykają się wówczas bezpiecznie w swoich czterech ścianach. Ja osobiście sądzę, że to właśnie noc, a nie dzień jest najlepszą porą doby. Powietrze staje się wtedy czyste i bardziej przejrzyste. Nikt nie hałasuje, nie przeszkadza. Nocą przychodzą do głowy najlepsze pomysły, które nie rzadko wraz z pojawieniem się słońca wyparowują lub zostają zastąpione przez jedną nie dorzeczną myśl- Nie dam rady. Noc nie stwarza takich problemów jak dzień.
Tej jednak nocy nie dane mi było zaznać tak bardzo ubóstwianego przeze mnie spokoju. Idąc przed siebie nie wiedziałem gdzie jestem. W połowie zasypana śniegiem tabliczka głosiła, że znalazłem się na ulicy Środkowej. Gdziekolwiek to w ogóle było. Co roku wyjeżdżałem na krótkie wakacje do nieznanych nikomu małych miasteczek, żeby odciąć się od dużych miast i odpocząć.
W oddali dostrzegłem z każdą sekundą jaśniejącą poświatę. Byłem ciekawy jaka ozdoba musiała zasłużyć na takie oświetlenie. Szopka bożonarodzeniowa, a może po prostu zwykły bar przy wyjeździe z miasta. Nie rozumiałem jednak dlaczego światło z każdą chwilą coraz bardziej jaśniało. Postanowiłem sprawdzić to cudo, w końcu nie miałem nic innego w planach.
Z każdym krokiem coraz bardziej przyspieszałem, prowadzony jakimś dziwnym przeczuciem. Nagle na atramentowym niebie pojawiła się wielka kula ognia, a zaraz za nią potężna eksplozja zagłuszyła wszystko wokół. W tym właśnie momencie przestałem się łudzić, że to oświetlenie ozdób bożonarodzeniowych.
Zacząłem biec przed siebie ile sił w nogach. Po niespełna minucie sprintu wpadłem na wielki podjazd przy którym palił się dom.
Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś tak strasznego, ale i pięknego zarazem. Pomarańczowe płomienie w mgnieniu oka pożerały dorobek czyjegoś całego życia. Mój wzrok ześlizgnął się po wschodniej ścianie gdzie z pomiędzy czarnego jak smoła dymu dostrzegłem wielki wyłom w ścianie, a zaraz obok szczątki powyginanych stalowych prętów, cegieł i kawałki szkła. Już wiedziałem skąd ta eksplozja.
Moją uwagę odwróciła kula ognia strzelająca z rozbitego okna. Nagle zdałem sobie sprawę, że nikt prócz mnie nie wyszedł na zewnątrz. Rozejrzałem się po okolicznych domkach. W żadnym oknie nie paliło się światło. Momentalnie uderzyła mnie kolejna myśl. Skoro nikt prócz mnie tego nie widzi to nikt też nie wezwał pomocy.
Dobyłem z kieszeni telefon komórkowy, szybko wystukałem numer i przyłożyłem telefon do ucha. Po trwających wieki dwóch sygnałach oczekiwania, ktoś podniósł słuchawkę.
-Komenda miejska straży pożarnej słucham? –Kobieta po drugiej stronie przeciągnęła sennym głosem.
-Wichrowe wzgórze… ulica Środkowa… dom się pali… szybko.
Dyspozytorka zadała mi jakieś pytanie, ale ja już go nie słyszałem. W niewielkim oknie na piętrze dojrzałem przerażoną twarz, a po chwili dźwięki rozpadającego się domu zagłuszył przeraźliwy krzyk.
-Pomocy!!! –Głos wyraźnie należał do kobiety.
Zareagowałem instynktownie. Szepnąłem do telefonu –Karetka. -i upuściłem telefon na ziemię.
W biegu zrzuciłem kurtkę i skoczyłem w najbliższą zaspę śnieżną. Jeśli miałem jej pomóc musiałem być mokry. Żałowałem tylko, że nie miałem pod ręką żadnego jeziorka, bajorka, albo nawet głębszej kałuży.
Przeturlałem się kilka razy po ziemi. Stanąłem na nogi i niewiele myśląc ruszyłem w kierunku miejsca gdzie kiedyś były drzwi frontowe.
Kiedy tylko przekroczyłem próg wielka chmura dymu uderzyła mnie prosto w twarz. Od braku tlenu zakręciło mi się w głowie. Przykląkłem.
Jedną ręką naciągnąłem na usta szalik, a drugą podparłem się na rozgrzanej podłodze. Przymrużyłem oczy mając nadzieję coś zobaczyć. W odległości pięciu metrów od miejsca, w którym stałem dostrzegłem to czego szukałem. Nieregularny kształt pnący się przy ścianie ku górze. Kobieta była na pierwszym piętrze. Zgięty w pół ruszyłem w tamtym kierunku. Po przejściu kilku centymetrów poczułem w gardle rozżarzone ognie.