Hala Numer Pięć
Kolejnym
miejscem, które potwierdzało opowieść była wielka dziura w siatce niezdarnie
załatana drutem kolczastym. Miała około dwóch metrów wysokości i czterech pięciu
długości. Maciek starał się nie patrzeć, powtarzając sobie, że to nic nie
znaczy, jednak co trochę odwracał głowę w kierunku siatki. Wiktoria i jej
chłopak raczej zdawali się nie być zadowoleni ubocznymi atrakcjami spotykanymi
po drodze. Ciągle rozmawiali o tym, co mogą zobaczyć na miejscu, mieli
nadzieję, że potwierdzi się makabryczna historia. Krzysiek jak zawsze szedł
pierwszy. Cieszył się, że ma, czym potwierdzić swoją opowieść. Chciał
nastraszyć Maćka, wszędzie gdzie bywali go straszył. Tym razem jednak sam
również zaczynał się bać. Każdy dowód, jaki znajdował po drodze potęgował jego
strach. Starał się nic po sobie nie okazywać. Szedł pewnym krokiem i ciągle się
uśmiechał. Historia fabryki nie była jego wymysłem, opowiedział mu ją straszy
brat, kiedy byli jeszcze dziećmi. Często opowiadał mu różne straszne historie
na noc. Krzysiek to lubił, ale tej historii naprawdę się przestraszył. Nie mógł
spać przez jakiś czas, a gdy już zasnął to budził się z krzykiem. Często miał
koszmar, że słyszy ludzi i widzi płonącą halę, a za chwilę wszystko gasło i z
popiołów wychodziły spalone zwłoki, wtedy zawsze się budził. Przez pewien czas
brat podsycał jeszcze jego strach wmawiając mu, że straszny dyrektor uciekł i
poluje teraz na dzieci. Przestał go straszyć tą i innymi historiami, kiedy mały
Krzysio poskarżył się tacie, a tan sprał starszego syna na kwaśne jabłko. Z
wiekiem Krzysiek przestał bać się takich historii, a o tej zapomniał nawet.
Przypomniała mu się kiedy uznali, że tu przyjadą, ale koszmary z dzieciństwa zaczynały
się odradzać im dłużej był w tym miejscu. Czuł, że się boi, ale zdawał sobie
sprawę, że nie może tego okazać.
Hala
numer pięć. Wyszli za róg budynku. Przed ich oczami znajdowała się jedynie
siatka odgradzająca teren fabryki, a za nią była góra piachu. Przeszli kawałek
dalej, żeby widzieć budynki po drugiej stronie, hala numer sześć i za nią
kolejne cztery. Po jedenastej hali nie było śladu. Stali przed siatką wpatrując
się w górę piachu, wszyscy czuli się zawiedzeni. Nawet Maciek po za ulgą czuł
rozczarowanie, podświadomie liczył chyba, że jednak coś zobaczy. Usłyszeli za
sobą delikatne pstryknięcie i wszystko wokoło się rozjaśniło. Wszyscy czworo
odwrócili się niemal na komendę, na twarzach malował im się strach. Stał przed
nimi mężczyzna około trzydziestki w skórzanej kurtce z aparatem w ręku.
- Cześć mam na imię Maks – mężczyzna
uśmiechnął się i ruszył w ich kierunku z wyciągniętą ręką – Chyba się mnie nie
boicie?
- My? Nie. Jasne, że nie. – pierwszy
odezwał się Piter, szturchnął łokciem Krzyśka. Przywitali się z nieznajomym
fotografem – Ja jestem Piotrek, to jest Wiktoria, Krzysiek i Maciek. Brama była
uchylona, a my chcieliśmy tylko się rozejrzeć, nic nie zrobiliśmy.