Hala Numer Pięć
- Możemy sobie zrobić z nich ognisko. –
Krzysiek wpadł na pomysł.
- Chłopaki zostawcie to, ktoś może po
nie wrócić.
- Maciek wyluzuj trochę. Przestań
panikować i zacznij się bawić! – zaczął się śmiać Krzysiek.
- Jeżeli ktoś by tego potrzebował to już
dawno by to zabrał. Nie ma się czego obawiać. – Wiki obróciła się do Maćka z
lekkim uśmiechem. Zanim zdążył coś dodać za jej plecami z biura wyskoczył
Krzysiek z Piterem w rekach nieśli wielką stertą starych dokumentów. Rzucili je
na podłogę i wyrywali kartki rzucając je na jeden stos.
- Stop! Jak już musicie to spalić to,
chociaż zróbcie to na zewnątrz.
- Tak tato! – Piter uwielbiał naigrywać
się z Maćka, wiedział, że strasznie go to wkurza i to mu się w tym najbardziej
podobało. Razem z Krzyśkiem zebrał papiery i udali się w kierunku tylnych drzwi
prowadzących na coś w rodzaju wewnętrznego dziedzińca otoczonego z obu stron
pięcioma halami i pięcioma magazynami. Dziewczyna z uśmiechem podążyła za nimi
zbierając upuszczone kartki. Maciek szedł z tyłu wolno z opuszczoną głową. Był
wkurzony i trochę przestraszony. Zastanawiał się, czy tak źle byłoby zostać w
domu. Miał złe przeczucia, co do tej wyprawy, ale on miał złe przeczucia nawet,
kiedy miejski autobus spóźniał mu się o minutę.
Ognisko
płonęło w najlepsze zasilane wciąż nowymi kartkami dorzucanymi przez Wiki i
chłopaków. Na jednej płonął czarno-biały rysunek samochodu pokreślony liniami z
wymiarami, na innym pluszowy miś, czy figurka żołnierza, albo lalka. Krzysiek w
takich sytuacjach zawsze opowiadał jakąś historię.
- Wiecie dlaczego tą fabrykę zamknęli? –
Nie czekając na odpowiedź towarzyszy zaczął – Opowiem wam. Za czasów jej
świetności produkowano tu mnóstwo zabawek, jak już zapewne wiecie. Dwadzieścia
lat temu technologia nie była tak zaawansowana jak teraz i zamiast nowoczesnych
maszyn pracowało tu dużo ludzi, około trzydziestu na każdą halę i magazyn, daje
nam to około trzystu pięćdziesięciu osób.
- Dziesięć hal po trzydzieści osób to
trzysta pięćdziesiąt? Nie wiem jak ty skończyłeś podstawówkę. – zachichotała
Wiktoria.
- Kiedyś było tu jedenaście hal i
powiedziałem około trzydziestu osób, w niektórych było o kilka osób więcej.
Któregoś dnia jeden z członków zarządu zwołał wielkie zebranie pracowników w
hali jedenastej, tej najdalej od drogi. Czekał na zewnątrz, aż wszyscy wejdą.
Zamknął szczelnie drzwi za ostatnim pracownikiem. Później zamknął bramę
prowadzącą do fabryki, a ogrodzenie podłączył pod generator prądu. Chodził od
hali do hali i zabijał tych, którzy nie poszli na zebranie, bo nie mogli
opuścić stanowiska pracy. Kilka godzin później policja otoczyła fabrykę Dopiero
następnego dnia saperzy przyjechali i rozcięli siatkę. W nocy jednak szalony
dyrektorek podłożył ogień pod halą pełną ludzi. Policjanci słyszeli krzyki
płonących ludzi, ale nie mogli nic zrobić. Kiedy saperzy wreszcie przecięli
siatkę i odłączyli prąd okazało się, że jedyną żyjącą osobą na całym terenie
jest owy szalony dyrektor. W biurowcu znaleźli ciała pozostałych członków
zarządu i ich najbliższych pracowników. Jeden człowiek zabił w ciągu jednego
dnia i nocy około czterystu osób. Najstraszniejsze było to, że zwłoki
znajdowane na halach leżały na taśmie produkcyjnej zapakowane jak zabawki.
Podobno ten psychol nadal żyje, siedzi w jakimś psychiatryku. Nigdy nie zdradził,
czemu to zrobił.