Z innego życia
Mówisz: stań się i nagle czas leci, pędzi, twoje słowa mają dziś szczególną moc. Patrzysz za okno, a tam майже весна.
Dziś wtorek, bardzo dobry dzień.
Tydzień jeszcze nie zdążył się rozpędzić, dopiero startuje. Masz w sobie wiele siły, która wzbierała w tobie przez cały leniwy weekend.
Na zewnątrz tak pięknie, że pod powiekami czujesz słoną wodę, która rozpuszcza ostrość widzenia, teraz masz przed oczami już tylko jakieś falujące kształty - bezkształty. Mrugasz, żeby odzyskać wzrok, czujesz się oślepiony pięknem i w sumie ci to nie przeszkadza, podoba ci się to, ale musisz iść, musisz widzieć. Nie da się spędzić całego dnia w ten sposób, choćby to było najlepsze z tego wszystkiego, co cię jeszcze dziś spotka. Musisz iść.
Ulica, już powiedzieliśmy razem, że to prawie wiosna, ulica zatem pachnie w szczególny sposób. Jeśli światło może mieć zapach to dzisiaj w powietrzu unosi się woń złotawego światła, które jest jak delikatny pyłek i osiada na wszystkim, na tobie też. Wycierasz rękawem nos, łaskocze cię ten zapach.
Straszny hałas, samochody jadą w porządku, który chyba tylko ty umiesz dostrzec. Zauważasz, że poruszają się w regularnych seriach, z niewielkimi wariacjami w obrębie każdej z nich. Chodzi oczywiście o kolory, każdy kiedyś z nudów bawił się w liczenie przejeżdżających aut i wie, że najwięcej jeździ białych, granatowych i czerwonych. Profesor Milkyway z Cambridge potwierdził to naukowo. Ty mógłbyś rozszerzyć odkrycie profesora o spostrzeżenie, że po każdych trzech czerwonych pojawia się jeden granatowy, a potem pomiędzy kilkoma przypadkowymi kolorami przejeżdżają dwa białe. Tak ci to jakoś przyszło pewnego dnia do głowy, kiedy twój autobus znowu utknął w korku i miałeś cholernie dużo czasu na cokolwiek. Z policzkiem rozpłaszczonym na szybie liczyłeś mknące w przeciwnym kierunku samochody i nagle dotarło do ciebie, że ten bezładny strumień to jeden z matematycznych ciągów, których tak nienawidziłeś w liceum.
Ale to nieważne, Noble w dziedzinie matematyki już rozdane, za późno się zorientowałeś, jak zwykle. Twoja teoria musi zaczekać. Dziś masz do załatwienia ważniejsze sprawy. Czeka na ciebie ktoś, komu obiecałeś siebie, całego. Takich obietnic się dotrzymuje.
Dziś wtorek, bardzo dobry dzień. Naciskasz dzwonek i nie zwalniasz nacisku, dopóki nie słyszysz jak klucz obraca się w zamku. Puszczasz guzik, przez moment jest bardzo cicho. Kusi cię, żeby chociaż raz popchnąć drzwi i wejść nie czekając, aż cię wpuści, ale oczywiście tego nie robisz. Czekasz grzecznie jak gość, jak listonosz, jak sąsiad. W końcu warto czekać. Ona jest z innego życia, ta twoja dziewczyna, ten twój cud i dlatego każdy czas spędzony pod jej drzwiami, pod ciepłem jej oddechu, jest dla ciebie mgnieniem, raczej zimy niż wiosny. Jest ci zimno, dopóki ona nie osiądzie na tobie jak ten dzisiejszy świetlisty zapach. Twoje słowa mają dziś szczególną moc, więc od razu mówisz jej wszystko. Opowiadasz jej po raz setny i tysięczny jak jej szukałeś i jak ją w końcu znalazłeś. Po raz setny i tysięczny mówisz jej, że jesteś obietnicą, a język tej mieszkanki innego życia odpowiada twoim ustom i językowi, że wierzy we wszystko, co powiesz. Zatrzymujesz ją w sobie, jesteś w niej, trzymasz mocno, ale w końcu umyka ci. Najpierw zamyka oczy, już nie widzisz, o czym myśli, może już nie o tobie, potem każe ci iść.