Gwiazdka z nieba
- Nie może pan iść
dalej! – Mateusz stanął przed drzwiami i przyglądał się przez szybę jak grupa
pielęgniarek i lekarzy krząta się wokół jego ukochanej.
- Ja wiem, że ci się
uda... – Wyszeptał to pod nosem i gdy tylko zdążył skończyć, ktoś zasłonił
żaluzję w szybie u drzwi. Nic już nie było widać. Dochodziły go jedynie dźwięki
chaotycznej krzątaniny lekarzy i pielęgniarek. Ludzie ubrani w niebieskie,
sterylne fartuchy nie zwracali uwagi na dziecko stojące w rogu sali. Damian
przyglądał się, co oni wszyscy robią. Nagle odezwał się do jednej z
pielęgniarek.
- Czy moja mama
umrze? – W tym momencie jakiś lekarz odwrócił się w stronę Damiana i krzyknął.
- Co do cholery robi
tu ten dzieciak?! Zabierzcie go! – Chłopca chwyciła pielęgniarka i wyprowadziła
z sali.
- Nie. Nie umrze.
Wszystko będzie dobrze. A teraz idź szybko do taty. My tu mamy jeszcze dużo
pracy. – Zostawiła Damiana na korytarzu, a sama wróciła do swych obowiązków.
Mateusza już nie było przed salą. Siedział na kanapie stojącej w poczekalni. Co
rusz wstawał, chodził trochę i siadał. Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Mijały
godziny. Damian siedział i patrzył, jak jego ojciec nerwowo przechadza się
korytarzem, zawraca i idzie w drugą stronę. Po kilkudziesięciu minutach do Mateusza
podszedł lekarz. Rozmawiał z nim. Coś tłumaczył. Damian wstał i nieco zbliżył
się do rozmawiającej pary. Widział, jak twarz jego ojca robi się ponuro smutna,
jak łzy kłębią się w jego oczach. Serce Damiana biło ile sił. Zdawało się, że
zaraz wyskoczy z jego piersi. Nie słyszał nic z tego, co mówili. Gdy podszedł
bliżej zdołał usłyszeć słowa lekarza.
- Uczyniliśmy
wszystko, co w naszej mocy. Przykro mi. – Mateusz w żalu jęknął i zaczął płakać
trzymając twarz w swych dłoniach.
- Nie! To nie prawda!
– Krzyknął Damian. Odwracając się i biegnąc z całych sił w kierunku wyjścia.
Jego ojciec po chwili podążył za nim.
- Damianie stój! –
Nie udało mu się jednak go dogonić.
Jakieś dziecko
wybiegło ze szpitala, bez kurtki, w samej bluzie. Przebiegło przez jezdnię nie
oglądając się na samochody. Kilku przechodniów ze zdziwieniem obserwowało, jak
mały chłopiec biegnie w śnieżycy omijając sklepy, ludzi, samochody. Damian
biegł ile sił. Oby jak najdalej. Na sam koniec świata. Miękkie płatki białego
puchu opadały na jego twarz, czerwoną, zalaną łzami. Dobiegł do parku. Tam
usiadł na ławce i przeklinał święta, przeklinał Boga i wszystkich ludzi.
- Nie płacz. – Szepnął
ciepły głos dziwnej postaci. Damian lekko uniósł głowę, przetarł oczy i spojrzał.
Przed nim stał wysoki mężczyzna z długą siwą brodą. Smukłą, bladą twarzą i
czarnymi jak smoła oczyma.
- Idź sobie. –
Wyjąknął Damian, co chwila zaciągając nosem i chwytając powietrze jak ryba
wyrzucona na brzeg.
- Chciałem ci pomóc.
Przecież chcesz by twoja mama żyła? –