Gwiazdka z nieba
- Proszę. Jesteś moją
ostatnią nadzieją. – Na twarzy zjawy w cieniu kaptura pojawił się chytry
uśmiech. Odwróciła się. Miała czerwone oczy. Jak lawa. Chłopak przeląkł się,
lecz w ostatniej chwili opanował.
- Nie wiesz, o co
prosisz. Nie potrzebujesz mojej pomocy. – Odpowiedziała postać zachrypniętym
głosem.
- Błagam. Tylko ty
możesz mi pomóc. –
- Jeszcze nie teraz
chłopcze. Wiem, czego chcesz. Musisz do niej pójść, a jeśli ci się nie
powiedzie, to otwórz ten woreczek. -Ciemna zjawa wyciągnęła kościstą rękę i
podała zawiązany woreczek z czarnego aksamitu.
- I co mam z nim
zrobić? –
- Otwórz woreczek,
weź w garść pył i zdmuchnij go ze swej dłoni. Wtedy przyjdę. Pamiętaj, aby go
użyć tylko, jeśli ci się nie uda. Teraz idź. Tylko uważaj, o co mnie prosisz. –
Chłopak chwycił mocno woreczek i wybiegł z parku.
Siedziała przy oknie i wpatrywała
się w gwiaździste niebo. Z kuchni dobiegał szum wody, jej mama zmywała naczynia
po kolacji. Z radia właśnie rozbrzmiewała świąteczna piosenka, gdy zadzwonił
dzwonek do drzwi.
- To na pewno do mnie
mamo! – Zerwała się szybko i pobiegła otworzyć. Myślała - Być może to On. –
Oboje znali się już parę lat. Mieszkali dość blisko siebie. Czasami rozmawiali,
ale nigdy żadne z nich nie odważyło się zrobić „tego” kroku. Otworzyła drzwi.
Nikogo nie było. Na ziemi jedynie leżała karteczka. Podniosła ją z podłogi i
przeczytała. Serce biło jej jak oszalałe. Było tylko jedno zdanie i podpis.
Spotkajmy się za 10 minut w parku przy sadzawce.
Wiesz kto.
- Mamo ja wychodzę! –
Założyła kożuszek, czapkę św. Mikołaja i wybiegła z mieszkania. Nie zwracała na
nic uwagi. Na padający śnieg, na krzątających się ludzi, na wystawy sklepowe
rażące swym blaskiem. Myślała jedynie o nim. Marzyła już od dawna o takiej
sytuacji. On i ona razem sam na sam. Wyobrażała sobie jak on patrzy jej w oczy
i szepcze miłe słowa. Marzyła o beztroskim uczuciu ogarniającym jej duszę i
ciało. Była bardzo zdenerwowana. Gdy dotarła na miejsce nikogo nie było. Stała
na wietrzę i chłodzie przez dwadzieścia minut. Śnieg padał na jej kasztanowe włosy,
na kożuszek i na twarz, natychmiast rozpuszczając się. Odeszła zasmucona.
Widział jak przyszła. Czekał ukryty
w śród drzew. Bał się podejść. Sam nie wiedział, dlaczego. – Jest taka śliczna.
– Pomyślał.- Jest dla mnie zbyt dobra. Na pewno nic z tego nie wyjdzie. Nie
może. To nie możliwe.- Widział jak smutna odchodzi. Czuł jak jego serce jest
rozrywane na tysiące kawałków. – Co ja zrobiłem? – Pomyślał – Jak mogłem ją tak
skrzywdzić? – Pamiętał o proszku, który miał w kieszeni. Zaczął płakać. Włożył
rękę do aksamitnego woreczka i wyciągnął w garści trochę złotego pyłu.
Zdmuchnął go z ręki.