geckie wakajee...
dzie jest Łukasz? Nie przyleci w tym roku?
- Leci z nami, tylko wiesz jak źle znosi podróż. Śpi gdzieś z tyłu, bo połknął prawie całe pudełko Aviomarinu i natychmiast poczuł się senny.
- Aha. Dzięki – powiedziała i usiadła z powrotem na miejscu, a z tyłu dobiegły nas odgłosy przepychanki.
- Bracia – westchnęła cicho Ola. – Dobrze, że mam siostrę, która jest ode mnie o dziesięć lat starsza.
- Ja jestem jedynaczką, ale zawsze chciałam mieć starsze rodzeństwo.
- Tak, starsze rodzeństwo jest fajne, gdy widujesz się z nim raz na miesiąc i w święta – powiedziała Olka. – Chociaż czasami się przydaje i potrafi być naprawdę pomocne, gdy umiecie się ze sobą dogadać. No, ale nie zawsze jest pięknie i kolorowo – westchnęła, wskazując głową na braci Merad, którzy teraz starali się sobie nawzajem powykręcać ręce.
Przez resztę lotu Ola opowiadała mi o swoich poprzednich obozach. W tamtym roku była we Włoszech, dwa lata temu spędziła wakacje na Ibisie, a jeszcze wcześniej na obozie językowym na Cyprze. Na tych właśnie obozach poznała grupę ludzi, z którymi bardzo mocno się zaprzyjaźniła i nie byli to tylko Polacy.
- Zdecydowaliśmy, że wspólnie będziemy umawiać się na wyjazdy, by móc razem spędzać wakacje. Takie podróże bardzo kształcą i pozwalają ci zawierać przyjaźnie na całe życie – mówiła z entuzjazmem w głosie. – Z resztą sama się przekonasz, jak świetnie będziesz się bawić.
Nie wątpiłam w to wcale, a im bliżej znajdowaliśmy się lotniska w Salonikach, tym moja wiara w ten fakt stawała się silniejsza.
2.
- Kaliméra wszystkim tu zgromadzonych w imieniu ekipy organizacyjnej Stowarzyszenia Młodych Europejczyków na Międzynarodowym Obozie Młodzieżowym.
Chłopak, który do nas przemawiał miał na oko dwadzieścia siedem lat i ubrany był w niebieską koszulkę z grecką flagą, napisem Hellas oraz logiem obozu, angielskim skrótem w konturach słońca.
– Nazywam się Robert Craney i jestem głównym opiekunem. Za chwilkę poznacie resztę wychowawców, do których zawsze będziecie mogli się zgłosić z każdym problemem – mówiąc to stał na schodach prowadzących do naszego ośrodka wypoczynkowego.
Budynek był pomalowany na biało i liczył cztery piętra wraz z parterem. Na tle jasnych ścian wyraźnie wyróżniały się zielone markizy oraz piękne fioletowe kwiaty bugenwilli, oplatającej sztachety balkonów. U samej zaś góry na dachu znajdował się olbrzymi taras i apartament, który zajmowała piątka naszych opiekunów i dwóch ratowników.
- Każdy z was zapoznał się już z regulaminem przed wyjazdem, więc nie ma sensu go powtarzać.
- Taaak. Wszyscy się wręcz w nim zaczytywali – szepnęła mi do ucha Ola.
- Chcę tylko oznajmić, iż cisza nocna rozpoczyna się o pierwszej w nocy i trwa do godziny ósmej rano. Każdy z was wie jak powinien się zachowywać podczas jej trwania. – Z dala dało się słyszeć ciche śmiechy, będące reakcją na tą wiadomość. – Zbiórka na śniadanie jest o godzinie 8:50, następnie od 10:00 do 12:00 można wybrać się z ratownikami i częścią opiekunów na plażę. O 13:25 jest zbiórka na obiad, a od 16:00 do 18:00 kolejny wypad na plażę i o 19:25 zbiórka na kolację. Między tymi godzinami macie czas wolny, a przed ciszą nocną widzimy was w pokojach najpóźniej za piętnaście pierwsza.
I choć Robert położył na ostatnie dwa wyrazy największy nacisk, to zdawało mi się, iż większa część osób nie przejęła się ani tymi, ani następnymi słowami.
- Jeśli ktoś nie zastosuje się do tych poleceń zostanie regulaminowo wyrzucony z obozu. – W tym miejscu zrobił pauzę, która, sądząc po jego minie, miała podkreślić wywarte na nas wrażenie wcześniejszymi słowami. Gdy jednak tak się nie stało, Craney kontynuował dalej.
- Tak… widzę, że poruszyłem was tą wiadomością dogłębnie – rzucił niedbale. - Jeżeli chodzi o wypady do dyskotek, to oczywiście ustalacie je z opiekunami, których wam teraz prze