Życie pokoju
Niewielki pokój, powiedzmy cztery na cztery metry. Na ścianach całkowity brak tynku. Nie ma żadnej tapety, czy ozdoby wszelkiej. Widać poszczególne cegły. W dodatku bardzo nadgryzione zębem czasu. Budowniczy z pewnością oszczędzał na zaprawie. W wielu miejscach cegły są luźne, grożąc zawaleniem całej konstrukcji. W pomieszczeniu nie ma okna, jedynie niewielka dziura o wielkości około dwóch cegieł, przez którą wpada bardzo nikłe światło. Drzwi drewniane, nieheblowane. Niemalże każde ich otwarcie lub zamknięcie kończy się drzazgą w ciele. W kącie stoi krzywo krzesło, zapewne o nogach nierównej długości. Lecz jeśli przyjrzeć się dokładniej to chwiejna postawa krzesła nie wynika tyle z nierównej długości nóg, ile z częściowego złamania jednej z nich. Gdy wzrok przyzwyczai się już do półmroku panującego w tym miejscu okaże się, iż nie ma tu żadnych innych mebli, czy sprzętu.
Gdyby tylko ściany lub to krzesło mogły przemówić!
Opowiedzieć swoją historię. Historię tego miejsca, ludzi, którzy tu żyli.
Słyszę płacz dziecka. O, już jest matka starająca się je uspokoić. Ten malec tak na okrągło. Całymi dniami, nocami. Kobieta pewnie jest już tym wykończona. Nie jest łatwo niemalże samotnie wychowywać dziecko.
- Ty kurwo ile razy ci mówiłem że ma być obiad jak wracam z roboty!
Ała...! to musiało boleć. Żeby tak bić ukochaną osobę. No i co tego, że jest pijany, przecież trzeźwego go nie widziałem.
- Do dupy taki interes! Idę do knajpy.
Znów słyszę płacz. Tym razem płacz starszej kobiety. Wygląda podobnie, lecz minęło chyba z pięćdziesiąt lat.