Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 2
Blaine, Ian i podążająca za nimi w kierunku głównego wyjścia Tandi zamarli i odwrócili się w obawie przed tym, co lada moment miało się zdarzyć.
No może poza Blaine’m. On dobrze wiedział, co jeszcze uzgodnił z Martinem.
- Ten tutaj – oświadczył Garl wskazując Iana lufą Desert Eagle 0.44 – zostaje ze mną.
- Blaine? – rzucił nieśmiało Ian. – Co się dzieje?
Blaine Kelly wzruszył ramionami jak gdyby nie miał pojęcia, co jest grane.
- BLAAAAINEEEEE! – krzyczał Ian, kiedy trzech obmierzłych pustynnych zakapiorów rozbrajało go i ściągało mu skurzaną kurtkę oraz błękitne, również skórzane, spodnie.
- Szkoda, żeby się zmarnowały – rzucił żartobliwym tonem Garl i wszyscy Chanowie zaczęli się podśmiewać.
- Chodźmy – Blaine złapał Tandi za łokieć i skierował ku wyjściu. – Wracamy do domu.
- BLAAAAAINEEEEEE!!! – darł się nagi już Ian. – Ty skurwysynu! Dorwę cię! Dorwę cię ty kupo braminiego gówna! Słyszysz mnie, chuju?! Dorwę cię i zabiję!
Lecz głos Garla błyskawicznie sprowadził Iana z jemu tylko zrozumiałej krainy fantazji do twardej, post-apokaliptycznej rzeczywistości.
- Obawiam się kolego, że nie…
Kiedy Blaine i Tandi przekroczyli zewnętrzne drzwi budynku Chanów, Martin (portier-wykidajło) mrugnął porozumiewawczą do Blaine’a, a ten skinął mu dyskretnie głową.
Oddalając się w stronę Cienistych Piasków, Blaine i Tandi usłyszeli jak za sprawą pokaźnego odgłosu wystrzału, krzyki, jęki i lamenty Iana milkną.
Kolejny dzień w zdegradowanym świecie zewnętrznym dobiegał końca.
18
Dzień dwudziesty
Jest noc. Wiatr prawie nieodczuwalny. Trochę chłodno. Niebo czyste, bezchmurne. Miriady gwiazd i ostry, okrągły księżyc. Bardzo romantycznie. Tandi już od dawna śpi zawinięta w śpiwór. Odwróciła się do mnie tyłem i zadziwiająco szybko zapomniała o przeżyciach z obozu Chanów. Właściwie, cała ta sytuacja z jej porwaniem spłynęła po niej zadziwiająco sprawnie. Prawda, Garl nie był idiotą i wiedział, ile może dostać za jedyną i ukochaną córeczkę Aradesh’a, przez co dziewczynie nic się nie stało, ale nie ukrywajmy, że dla tak delikatnej i wdzięcznej istoty, nawet kilka minut w tym piekielnym kręgu mogło i powinno wywołać nieodwracalne zmiany.
Ale nie wywołało. Tandi radziła sobie ze wszystkim zadziwiająco dobrze. Właściwie, sprawiała wrażenie jakby przeżyła największą przygodę swojego życia. W drodze powrotnej nieustannie trajkotała jaka to była odważna, jaki ja byłem mężny, jakim okrutnym, bezwzględnym i złym charakterem był Garl i co była zmuszona oglądać w obozie. Ja przez cały czas udawałem, iż słucham jej wnikliwie i z uwagą, lecz wszystko, o czym byłem w stanie myśleć, to co będzie, kiedy nastanie noc. Ta ostatnia, finalna noc, po której moje perypetie z Cienistymi Piaskami staną się zamkniętym rozdziałem, a ja nigdy nie będę już skazany na oglądanie króla kloszardów, komandora Seth’a i całej reszty kłębiącego się po wiosce tałatajstwa.