Dupeczka
Są. Wszyscy. Siedzą w głębi. Po jednej stronie stołu w kształcie elipsy. Dziś jest ten dzień. Wiem to. Dziś mi się uda. Ostateczne podpisanie kontraktu. Wielkie zwycięstwo. Przemarsz wojsk Aleksandra Macedońskiego, który, gdyby nie żył wtedy, musiałby żyć dziś i wbijać w każdy kawałek globu błyszczące z godnością flagi z gwiazdkami. Także tu. W samym centrum. Na linii wroga.
- No więc, panie Dew? Czy pańscy mocodawcy zaakceptowali nasze warunki? – Yataki uśmiecha się.
Nie spodziewałem się, że tak szybko przejdzie do rzeczy. Patrzy na mnie jak w kukłę Spokojnie. Należy go nieco rozruszać.
- Szanujemy waszą firmę, szanujemy też rząd i tutejszy rynek, ale… - Tu wykonuję gest rozgwiazdy. Palce moich dłoni stykają się. Sugeruję, że sprawa ma wymiar „intelektualny”, że nie jest czystą odmową. – Ale… nie możemy przyjąć warunków sprzedaży w obecnym kształcie. Moi mocodawcy mają nadzieję, że wspólnie wypracujemy kompromis, który będzie wyrazem naszej przyjaźni – kończę wykonując przyjemny, szczery uśmiech.
Yataki milczy. Mimika jego twarzy nie zdradza absolutnie niczego. Konferansjer ustawiony z boku, przy przenośnej tablicy, wskazuje mi gestem miejsce po drugiej stronie stołu. Naprzeciw Yatakiego. Zdejmuję marynarkę. Także po to, by złamać tą symetrię, by pokazać, że
nie mam plam od potu pod pachami, że jestem wyluzowany. Siadam i sięgam po butelkę z wodą.
Cisza się przedłuża.
- Pan Yataki musi opuścić to spotkanie Mr Dew – boy skrzeczy do mnie pedalskim falsetem z fatalnym angielskim. - Dalsze rozmowy z ramienia naszej firmy będzie przeprowadzać pani Jane Austin, czy wyraża Pan gotowość do kontynuowania spotkania?
Przytakuję. Równocześnie podnoszę się i wykonuję ukłon w stronę Yatakiego. Wychodzi.
A więc to było tylko preludium. Blef, sugestia, że należało brać co dają. Spokojnie. Poczekamy.
Spoglądam przez wielgachną szybę na rozłożoną przede mną, niczym kobiece łono, panoramę miasta. Widzę ludziki krzątające się na tarasach, a dalej sznury aut, które próbują wydostać się z zatłoczonych arterii. W chwilach zdenerwowania wyobrażam sobie ją. Dupeczkę. Jest hitem mojej wyobraźni. Widzę, jak pręży się niczym kotka wyszyta na skrawku spódnicy, a mój język zagłębia się między pośladki, wylizuje obie dziurki.
Serwuję sobie te obrazy po to, by poczuć twardniejący, gorejący korzeń. By poczuć własne istnienie. Na przekór wszystkim, łamiąc wszystkie zasady. W sterylnych, zorganizowanych pomieszczeniach, w których przepływa moje życie. Właśnie w takich miejscach. Na przekór. Myślę o niej i czuję jak twardnieje mi kutas.
****
Drzwi otwierają się bezszelestnie. Wysoka blondynka. Falujące włosy. Amerykanka.Zbliża się pewnym krokiem. Na jej twarzy widnieje szeroki uśmiech. Laserowe wybielanie zębów. Jasne.
- Witam pana. Jane Austin, miło mi. – Pierwsza podaje dłoń. Jej niebieskie oczy świecą.
- Martin Dew – odpowiadam uściskiem.
Piękna. Niestety piękna. To nie ułatwia sprawy. Obserwuję jej pierwsze ruchy. Jest „sprężysta”. Wykonuje czynności szybko i pewnie, ale nie chaotycznie. Odkłada torebkę na siedzenie obok. Podnosi wzrok.