"Doktor Desmond". Prolog powieści SF "Kyle"

Autor: TomaszPiro
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 1

Oddał synowi cukierek, a ten przekazał go mnie. Desmond wygrzebał z szuflady kolejny. Skosztowałem – rzeczywiście smakował jak miętówka. Skinąłem do syna, a on wziął zdrową ręką cukierka i wsadził do ust. Powiedzmy, że byłem zdenerwowany i nastawiony sceptycznie. Jednakże nie aż tak, żeby zabronić synowi pożarcia cukierka. Niepotrzebnie spanikowałem, że to lekarstwo – wnioskując z uśmiechniętej buzi, młodemu smakowało nawet bardziej niż kupne landrynki.

To te nowe, modne teraz, z reklamy w radiu – pomyślałem.

Desmond patrzył chwilę w milczeniu. Chłopak wyraźnie się uspokoił. Zresztą sam poczułem przypływ pewności i ochłonąłem.

– To teraz, młody bohaterze, czas na opatrunek usztywniający. To tak, jakby dom murować.

Lekarz przyniósł z zaplecza bandaże i około półlitrową puszkę bez oznaczeń. Myślałem, że chłopak będzie się darł wniebogłosy, gdy lekarz ustawi i zawinie jego rękę. Obyło się nawet bez wrzasków. Desmond, pracując nad złamaniem, opowiadał cały czas o podróżach i o wszechświecie – wzbudzał tym ciekawość i oddalał troski dzieciaka. Na koniec otworzył puszkę i bandaż zalał zielonkawym płynem. Zadbał o to, aby cały materiał zniknął w mazi o nienaturalnym kolorze, po czym umył ręce i powiedział do chłopca:

– Boli?

– Nie boli, proszę pana.

Obrócił się w moją stronę z uśmiechem.

– Wszystko na dobrej drodze, panie Thomas, lecz tabletki też będą potrzebne, żeby się migiem zrosło. Dwa dni i mamy po sprawie, a tę biohydrokoloidową żywicę usunę za kolejne trzy dni.

– Hydro-co, panie doktorze?

– Och, mam na myśli opatrunek, ten zielony.

Bez wątpienia miał gość pojęcie o swojej robocie. Wcale mnie nie dziwiło, że jego sława dość szybko dotarła do miasteczka, a także i dalej. Osobna sprawa, że telefon mieliśmy nawet u nas we wsi, to i się prędzej i dalej rozniosło. Czasami przyjeżdżali ludzie poważnie zmaltretowani chorobami – czy to swoimi, czy dzieci lub rodziców. Nasz lekarz radził sobie z większością przypadków. Skłamałbym, mówiąc, że wszystko rozwiązał pomyślnie. Ewidentnie cudotwórcą nie był. Sporadycznie odsyłał do szpitala w mieście, przeważnie po poskładaniu złamań, raz nawet oświadczył, że przekracza to jego umiejętności. Cóż, życie.

Wyjątkowo utkwił mi w głowie przypadek pani Hopkins (nie mylcie, proszę, z panną Gobbins), która uczyła w szkole zawodowej w naszym pobliskim miasteczku, była tam humanistką. Wtedy nie robiono takiej dokładniejszej specjalizacji i przedmiot humanistyczny, złożony z języka ojczystego i historii, stanowił obowiązkowe zajęcia na wszystkich kierunkach zawodowych, choćby i rolnika. Była to sympatyczna i bardzo kobieco wyglądająca nauczycielka, uwielbiająca dygresje poza proponowanym przez reżim kształcenia tematem głównym. Lubili ją wszyscy uczniowie i uczennice, szczęśliwi, gdy opowiadała o historii świata i Stanów Zjednoczonych, oraz zadowoleni, że nie oczekiwała wkuwania dat, wydarzeń czy wierszy na pamięć. Jak pamiętam, bo i sam po podstawówce chodziłem do tej szkoły, dzięki wysiłkowi i poświęceniu moich rodziców, jej lekcje były rodzajem krótkich, acz przyjemnych wakacji.

Kiedy jej najmłodszy syn przywiózł ją autem do nas, nie poznałem jej. Dowiedzieliśmy się wtedy, że to terminalny stan raka. Zapadnięta twarz, szara cera i drgawki w szponiastych dłoniach. Minęło sporo lat i ledwo pamiętałem ją z wyglądu, a jej dzieciaka praktycznie nie kojarzyłem. Gdy chodziłem do szkoły, był pacholęciem w portkach na szeleczkach, niekiedy wpadającym do szkoły za rękę z ojcem na „przytula” do mamy, i tyle.

Desmond wydawał się bardzo przejęty, gdy wyszedł do chorej i zorientował się w sytuacji. Po wstępnej ocenie, przeglądnięciu papierów z dotychczasowych kuracji i rozmowie z bliskimi pani Hopkins została wniesiona do gabinetu. Doktor wyprosił wszystkich, a nerwowe milczenie w poczekalni dobrze oddawało stan rzeczy. Nie dziwcie się, że siedziało nas tam sporo – byliśmy tu, czy to dawni uczniowie, czy przyjaciele, także z miasteczka.

Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
TomaszPiro
Użytkownik - TomaszPiro

O sobie samym: Pisarz, felietonista, wynalazca, konstruktor aparatury medycznej, od dawna związany z branżą motoryzacyjną. Od wielu lat publikuje opowiadania, felietony oraz inne krótkie formy w magazynach moto i w internecie. Pasjonat samochodów elektrycznych, podróży, gitary oraz science-fiction. Kolekcjoner starych magnetofonów, którym daje drugie życie. Posiadacz czterech cierpliwych kotów. Uważam, że pisanie jest najważniejszą formą komunikacji międzyludzkiej, bo dzięki swojej nieprzemijalności wymaga odpowiedzialności za słowo. Uwielbiam zapach książek. ☺️
Ostatnio widziany: 2025-01-13 12:31:05