dalszy ciąg "Po stronie cienia"
- Tak… i to wszystko? A przecież… miało być tak pięknie.
Nie chciało mi się już gadać. Ale, gdy chciałem już iść do Joanny, zapytał:
- Chodzisz na kurwy?
Zachichotałem, zaskoczony, i rozbawiony.
- Na kurwy? – głupio powtórzyłem.
- Głuchy jesteś?
- Wiesz…- Musiałem szybko coś wymyśleć. Ale lubiłem takie sytuacje. – Raz tylko.
- Opowiedz.
- No… to było latem… w Katowicach. Ale o czym tu gadać. Zresztą… posłuchaj. – Wciąż nie wiedziałem o czym będę mówił. Jednak zacząłem kombinować, a słowa same poleciały: - Dowiedziałem się wówczas… tak, właśnie wówczas dowiedziałem się, że koniec niekoniecznie jest finałem dobrej zabawy. Zaczepiłem tę damę na tzw. Kwadracie, tak jakoś… nic jeszcze nie planując. A brała za numerek pięć dych. Nawet się nie opierałem, żadnego namysłu, ot… tak jakoś wyszło. W bramie wypiliśmy alpagę, ciągnęła – spragniona była, a ja wnet dokończyłem, co mi zostawiła. Potem spojrzała na mnie z jakimś namysłem zawodowym, lecz ja nie potrafiłem odwzajemnić się jej tym samym. Krucho miałem w spodniach, wypity sikacz rozleniwił mnie. „ To co?” – zapytała. „Może druga flaszka?” – mój głos brzmiał niepewnie. „ Ja na numerek się godziła, sprawę cielesną z tobą miałam mieć. To dawaj stówę i spierdalaj!” – urażona, podniosła cenę. Ot! Despekt… Ale tej stówy nie miałem. Dobrze nie było. Alfons stał na czatach, czujny jakby niuchał świeżą krew. „To co?” – tym razem to ja zapytałem. „Fujara ci nie staje, toś gnojku źle trafił. Zaraz gwizdnę na mojego chłopa wiec po dobroci… stówa i spierdalaj!” – Była naprężona jak bokserska rękawica.
…Tak było. Wówczas przekonałem się, że koniec niekoniecznie jest finałem dobrej zabawy – zakończyłem historyjkę, zadowolony. Lecz w tej samej chwili usłyszałem coś jak bulgot i prychnięcie za moimi plecami. Odwróciłem się. Joanna już swobodnie zaczęła się hałaśliwie śmiać. Patrzyłem na jej rozbawioną twarz, i ciepło mi się zrobiło. Pomyślałem kolejny raz, że ją kocham.
- Tak było! – Mój głos zabrzmiał dostojnie, i prawdziwie. Wpatrywałem się w Joannę z uwielbieniem.
- Mój ty Złoty Kochanku, już wiesz, że alkohol i fiut, równa się zwis miękki. – Znowu się roześmiała.
- Jak ty wszystko rozumiesz. Przy tobie nie będę pił. Nawet piwka – dawałem jej coś do zrozumienia.
- A spróbuj, to wylądujesz za drzwiami.
- Nie znęcaj się na gawędziarzem. – Matka też był rozbawiony.
- Gawędziarzem? A jeśli tak było? W końcu… tak często się dzieje, że w spodniach zamiast dostojnego dźwięku dzwonu, coś potulnie mlaszcze. – Bawiłem się tematem, ale czułem się głupio.
- Nie chlajcie tyle, to i dzwon się odezwie – Joanna wiedziała swoje.
- Mirek… czemu twój pies jest taki wredny? – zmieniłem temat. Zbyt ślisko, i jakoś nieswojo się poczułem. – Teraz ułożony grzecznie przy twych nogach, ale co chwila na mnie mordę drze, i łapie zębami za łydkę.
- On szczeka na wszystkich – wyjaśniła Joanna. Podeszła do niego, przyklękła i zaczęła go głaskać.
- To mój przyjaciel – dodał Mirek.
- Ale… czasami mam ochotę kopnąć go w dupę. Mógł się już do mnie przyzwyczaić – nie dawałem za wygraną.
- Ma charakterek. – Joanna wciąż go pieściła.
Patrzyłem na nią z cichym uśmieszkiem. Ta moja opowiastka o prostytutce, była wymyślona, ale… gdy tak patrzyłem… pomyślałem sobie: „dla zakochanych noc utkana z atłasu…” Zrobiło mi się przykro. Poczułem się jak skrzywdzone dziecko. Widziałem jednak w oczach Joanny tajemnicę, głód, nienasycenie, ciągłe oczekiwanie na Tego Jedynego, a zarazem przekonanie, że w życiu nic się jej nie udaje. I nie widziała wyjścia dla siebie, jak tylko cierpieć. I próbować się zadawalać tym, co ma. Ale jak miałbym jej pomóc? Moja osoba, jako kochanka, była poza wszelkim jej zainteresowaniem. Forsy też nie miałem. Pozostało mi ją odwiedzać… Ale i tego sobie zbyt często nie życzyła. Mój uśmieszek znikł mi z twarzy. Poczułem smutek i przygnębienie. Tak…zauroczony Joanną – jakże w bezludne obszary ciszy podążałem. Czyżby litościwa setka wódki jedynie wierna mi pozostanie?... Ależ mi się pieprzyło.