dalszy ciąg "Po stronie cienia"
- Charakterek, to ty masz. A ten psiak jest wredny – powiedziałem z przekąsem. Nie wiedziałem, co mam dalej tu robić. Ale też… co mam robić gdzie indziej? Ot… co się porobiło.
- Nie przesadzaj. Psiak ma swój rozumek. – Joanna wreszcie wstała z kolan, podeszła blisko do mnie, i spojrzała mi w oczy. – Charakterek spod szemranego kieliszka, to macie wszyscy: Matka, Leszek i ty. – Joanna nie potrafiła żyć bez tego tematu, nawiedzającego ją, co rusz.
- Daj spokój. Teraz ty przesadzasz. – Byłem poirytowany. – Wiesz co… napiję się kawy. Mirek? Zrobić ci też?
- Chętnie się napiję.
- A ty? – zwróciłem się do Joanny.
- Dziękuje. Z moim ciśnieniem coś nie tak. Chyba za wysokie.
Joanna wróciła do swego pokoju. A zająłem się parzeniem kawy. Wiedziałem, że rozmowa z Joanną nie będzie się kleiła. A ja… też wolałem milczeć. Miałem ambiwalentne myśli i uczucia: chciałem zostać i wyjść; cieszyłem się, że tu jestem, z Joanną, i męczyła mnie myśl, że tu zostaję.
W tym domu piło się wyłącznie kawę parzoną, podlaną mlekiem. Mirek sypał cztery łyżeczki kawy i trzy łyżeczki cukru – do kubka, którego tylko on używał. Joanna też miała swój kubek.
Postawiłem jego kubek na małym stoliku, z boku wersalki.
- Mirek, masz kawę, na stoliku. Osłodzona, i obowiązkowo szatan.
- Dziękuję.
Wróciłem do kuchni, i ze swoją kawą usiadłem w pokoju Joanny, przy niskim stole, trochę bokiem do wersalki, na której teraz siedziała.
Oliwia spała w łóżeczku.
- Zdrzemnę się trochę. Popilnuj… Jeszcze trochę pośpi. Z pół godzinki się zdrzemnę. Dobrze?
- Oczywiście. Jestem tu przecież.
No i masz babo placek. Ale nic… Niech się prześpi. Ja też bym się zdrzemnął. Z pokoju Mirka dochodziła jakaś muzyka… Mój boże! Disco polo. Co?... Hi hi.
…Tak, tak, położyłbym się obok Joanny, ale i miejsca nie ma, no i zaczęłaby pyskować.
Wstałem i podszedłem do półki z książkami. Kiedyś podarowałem Joannie kilka książek, m.in. opowiadania Edgara Poe. Wyjąłem jeden z tomików i upewniłem się, że jest w nim „Studnia i wahadło”. Usiadłem na wersalce, i zacząłem czytać, ale po chwili książkę odłożyłem.
Nie potrafiłem się skupić. Na wprost mnie spała Oliwia, a obok mnie, pupą do mnie odwrócona – Joanna. Nie była przykryta kocem, który teraz miała pod głową. Leżała zwinięta w kłębek. Bezbronna, zagubiona. Chyba nic jej się nie śniło. To tylko zmęczenie. Człowiek wali się jak snopek zboża, i zaraz jak kot zwija się w kłębek, szukając ciepła. Na ten czas zmory z niego wychodzą i chowają się pod łóżkiem lub przycupnięte w nogach, uważnie nas obserwują. Są zazdrosne o ten sen bez snu. Tyle tam przestrzeni do harcowania, i do bezkarnego podgryzania gardła.
Pupa Joanny była apetycznie wypięta, kształtna, zgrabna, przyciągała mój wzrok. Chciałbym się obok położyć, wtulić się w tę pupę, objąć ramieniem, delikatnie objąć jej kibić, i tak zapaść się w senny półniebyt. Ale, by się obudziła, i wrzasnęła soczyście jakąś kurwą, zapomniawszy przez chwilę, że śpi Oktawia. Ot, takie jest życie faceta starzejącego się, który miał pecha tak głupio się zakochać w młodej dziewczynie. No to skupiłem swą uwagę na kawie. Zerkałem na Oktawię, i czasami na Joannę. I na swój zegarek. Trzeba wracać. Nic tu po mnie.