dalszy ciąg "Po stronie cienia"
Ale czy ja mam Anioła Stróża? Wolałbym, żeby to była Joanna.
…Marynarka patrzyła na mnie spod byka, a ja ją rozumiałem Boczyła się. Rozumiałem. Powinienem się zmienić. To wprawdzie mały feler, ale marynarkę to bolało. Obiecałem oddać ją do pralni. Moje lenistwo ciążyło mi. Marynarkę już dawno miałem oddać do czyszczenia, koszulę błękitną uprać, i się ogolić. Kocham czystość i porządek. Mówiłem, po cichu, do siebie, patrz… opamiętaj się, wszystkie ubrania cię kochają, a ty?...
Zaglądałem do lustra i widziałem obcego faceta.
Jednak wyjdę. Koniecznie muszę się przejść. Będę patrzył łagodnym okiem na wszystkich osiedlowych alkoholików. Może spotkam tego, który jest bardzo podobny do mnie. Kiedyś na osiedlu mylili go ze mną. W barze na Rzymełki, gdy zamawiałem piwo, podszedł do mnie jakiś facet, i z pretensjami zapytał, czemu wczoraj uciekłem z taksówki gdy jechaliśmy do Zośki? A mnie zatkało, bo byłem „wczorajszy” i w panice usiłowałem sobie przypomnieć tę przygodę. Trwało to chwilę, bo gość wreszcie zaskoczył i powiada: „Kurcze, przepraszam. To pomyłka. „
Kto więc uciekł z taksówki, bo nie chciał do Zośki?
…Spotykam go czasami na osiedlu. Teraz chodzi w łachmanach i zapuścił długą brodę i włosy do ramion. Mijamy się ukradkiem, starając się nie patrzeć na siebie, choć ja czasami odwracam potem głowę i napotykam jego głowę, też, jak ja, zwróconą na chwilę w moją stronę.
Miałem ochotę z nim pogadać, zapytać, co się stało, skąd te brudne łachmany i ta broda, bo przecież nosił się schludnie. Ale spotykam go, i mijamy się, jakby zawstydzeni. Że jesteśmy podobni do siebie. A tylko on zszedł na psy. Może bym mu wytłumaczył, że ze mną też coś nie tak?
Gdybym wyszedł z domu jeszcze mógłbym spotkać tę, którą zobaczyłem pierwszy raz rok temu, i nigdy potem. Chyba tu nie mieszkała. I jak to bywa… nic z tego nie rozumiałem. Była jak odrealnione wspomnienie, stara rana zabliźniona rozkwitła właśnie.
… Nic takiego… powiedzmy… śmieszna, żałosna, ale w jej chudym i rudym ciele palił się ogień, gdzieś pod stertą kolorowych łachów. Miała pewnie na imię, też jakoś dziwnie… które kończyło się na „a” i miękko się wymawiało.
… A może jakoś gardłowo… z niemieckiego? Co?
Ale to tylko moje zadumanie było.
I nic się nie stało. Nic. Przeszła powoli i po cichu przeze mnie na wylot gdy właśnie się zatrzymałem i przyjąłem poczęstunek, i piłem piwo ze znajomym alkoholikiem opartym o murek. A ona mnie nawet sukienką nie musnęła. Choć właśnie wytarłem spoconą twarz chusteczką.
… Nie wyszedłem. Zapadłem się w fotelu. Parszywy dzień się dłużył. Ale jutro zobaczę Joannę.
V
1.
Byliśmy z Oliwią na Batorego, w szpitalu. Joanna zapomniała papuci więc na bosaka weszła do pokoju gdzie Mała miała gimnastykę na dużej piłce.
Pojechaliśmy taksówką, i taksówką wrócili.
Joanna w swoim pokoju zajęła się córeczką, a ja stanąłem w progu Ślepego – jak go w złości moja Zła Kobieta nazwała, gdy kiedyś zadzwoniłem do niej, i zapytałem, co słychać? Krzyknęła: „ Ślepy uciekł z Leszkiem! Znowu poszli chlać. Rzygać mi się chce na tych co piją; są niestabilni i wszystko niszczą.”
Teraz Matka klęczał przed kredensem i nabijał tytoń do pustej fifki. Przyglądałem się jak zgrabnie sobie poczynał. A gdy usiadł na wersalce, zapytałem: