Dalei... "Po stronie cienia"
Spojrzała, jak na idiotę. Odwzajemniłem się jej wykrzywieniem ust. Roześmialiśmy się.
- Joanno… czy my potrafimy ze sobą rozmawiać?
- …Nie wiem.
- No właśnie.
- Nie wiem – powtórzyła. - Czuję się przy tobie… trochę wciśnięta do ciemnego kąta. Jesteś dużo starszy… Sporo już doświadczyłeś…
- Ale to może być interesujące. Ty, i ja. Wiem, ze możemy się od siebie wiele nauczyć.
- Chyba tak… Ale…
- Wiem wiem. Jestem dużo starszy. I choć, dla tejże nauki, nasza różnica wieku jest atutem, to, dla mej obecności przy tobie – jest parszywie wielkim minusem.
- Nie przesadzaj. Zaczynasz pieprzyć. Bo pomyślę sobie, ze użalasz się nad sobą, jak skrzywdzone dziecko. Nic na to nie poradzisz. Biologii nie oszukamy. Lubię cię, dużo mi pomagasz…ale… - Umilkła.
- Dokończ.
- Masz zbyt duże wyobrażenia… co do mnie. Kiedyś ci powiedziałam…Nie chcę tego powtarzać… Ja naprawdę cię bardzo lubię.
- Do diabła! Przecież wiem. Nie sprowadzaj naszych kontaktów do mej niezaspokojonej chuci, i dybania na twoją cnotę. Kurwa! Bo ci żyłka pęknie od tych myśli.
Twarz Joanny stała się spięta. Nic nie odpowiedziała. Nie patrzyła na mnie.
- Przepraszam… Głupio się zachowuję. Ale…
- … Co?
- Jesteś dużo młodsza, i…
- No i?...
- Czuję się przy tobie… trochę wciśnięty do ciemnego kąta.
Patrzyliśmy na siebie, trochę ze zdziwieniem, ale i głupio, i zaczęliśmy się śmiać.
- Dobrze. - Coś tym słowem zatwierdziłem. Nie wiem, co to miało znaczyć, ale chciałem zakończyć jakiś etap… chyba… cierpiętniczy. Oczywiście, odnoszący się do mnie. Choć i Joanna, będąc ze mną - gdy do niczego nie byłem jej potrzebny – pewnie się przy mnie męczyła. Ciekawiło mnie to. I przygnębiało. Bo zbyt dużo było tu niedomówień, a i zbyt dużo oczywistej prawdy. - Tak… - westchnąłem. I już miałem pustkę w głowie.
Z tej nagle zapadłej ciszy wybawił nas donośny głos Matki:
- Wiecie jak pięciu policjantów wkręcało żarówkę?
- Mirek, stare to i z brodą. – Matka był oczytany, z pasją słuchał muzykę poważną, miewał mądre przemyślenia, ale często rechotał przy idiotycznych kawałach, głównie o policjantach, i tam gdzie sprawa dotyczyła seksu. – To ja ci opowiem, też kawał z brodą, ale ciut mądrzejszy. Posłuchaj: przez pustynię wędruje misjonarz i spotyka lwa. Przerażony pada na kolana, składa ręce jak do modlitwy, i prosi: „Boże, spraw, by ten lew zachował się po chrześcijańsku.” Po tych słowach lew pada ja rażony piorunem na tylne łapy, a przednie składa jak do modlitwy, i prosi: „Boże. Pobłogosław ten dar, który będę zaraz spożywał.”
- Dobry – zarechotał. Ale znałem go.
Nasze głosy swobodnie krążyły po mieszkaniu, bo było małe, a drzwi od pokoju Joanny otwarte, zaś pokój Mirka obok – bez drzwi.
Wstałem. Stanąłem w progu pokoju Matki.
- Jesteś głodny? Może jakąś kanapkę zrobię?
- Z chęcią – ożywił się.
Przechodząc do kuchni, odezwałem się do Joanny.
- A może jeszcze coś zjesz?
- Nie, dziękuję. Pić mi się chce, ale nie ma już wody mineralnej. Może… herbatę? Możesz mi zrobić?
- Oczywiście. Potem skoczę do sklepu.
- Nie musisz.
- Wiem, Joanno. Nic nie muszę.
- Dziękuję.
- … Poza tym, przejdę się… A może i ty?
- Nie, nie… Matka musiałby zostać z Oliwią.
- W porządku.
3.
Szedłem do Biedronki, obok przystanku tramwajowego, przy Zabrzańskiej. Mogłem bliżej. Ale spacer był mi potrzebny, a choć wracając, spacerek i tak będzie mi pisany, to teraz chciałem być sam, nim powrócę do Joanny.