część piąta
Zważywszy na to, że w poczekalni przychodni lekarskiej, do której dotarliśmy po półtorej godziny płacąc za to kupę forsy przez najbliższe kilkadziesiąt minut nie zdarzy się nic ciekawego poza bójką z personelem i grupą chorych, rozpoczętą przez Hoolisa, którego wybryki stają się coraz bardziej nudne i komentowanie ich jest zbędne, ruszę na ratunek naszemu stwórcy, który się smuci i boi. Będzie mi towarzyszyć żona oraz Jessica, która zostawiła na ten czas dwie trzecie swojego związku z przekonaniem, że w szpitalu nic złego nie może im się przydarzyć. Chcemy mu pomóc, by chociaż na poziomie twórczości był zadowolony, należy mu się, w końcu to on nas wymyślił. Do pomieszczeń z plakietką „lęki” nie pozwalał nam wejść strach i smród, omijając drzwi labiryntu podpisane „zagubienie” zatrzymaliśmy się przy sali kinowej, ale tylko na chwilę pozwalającą zbadać, co puszczają, bo zbliżał się czas powrotu na miejsce akcji, z końca korytarza dobiegały salwy śmiechu, więc z zadowoleniem przyspieszyliśmy kroku, by chociaż dowiedzieć się, co go bawi i wedle tego się powygłupiać, ale po drodze natknęliśmy się na izbę Jezusa z Nazaretu, lepsza okazja do poznania szczerych pragnień autora, który właśnie się modlił nie mogła się przytrafić, zajrzałem więc przez dziurkę od klucza, a w tym samym momencie Dżej-Si spojrzał na mnie znacząco i rzekł aksamitnym głosem „nie podsłuchuj”, przeszedł mnie dreszcz, ale to nie był strach, po chwili cała trójka bez słowa opuściła głowę swego autora. Jego stan wskazuje na to, że potrzebna mu jest fachowa pomoc, na to, że fachowa pomoc jest potrzebna Hoolisowi wskazywał stan jego palca u nogi, opozycję wobec niego wyrażał środkowy palec prawej ręki, który widocznie nie przepadał za swym kuzynem i chciał zniechęcić lekarzy do ulżenia mu w cierpieniu. Ale lekarz, który wyszedł z gabinetu był nad wyraz spokojny.
- Uspokoiliśmy się troszkę? – spytał z uśmiechem.
- Widzę, że tak. – dodał nie otrzymawszy odpowiedzi.
- Chyba złamał sobie palec u nogi, gdy uderzył nią w brzeg drzwi, miał też drugi wypadek i cały trochę się poobijał. – Jessica, która udawała, że nie zna Hoolisa, gdy ten pajacował na korytarzu, głaskała go teraz po głowie i pilnowała, by lekarze dobrze wykonywali swoją robotę.
- Dwa wypadki w jednym dniu, a to pech. – pożałował go lekarz.
- Biedactwo. Prawda? - Jessica nie mogła się dłużej powstrzymywać i wybuchła śmiechem, wyglądało to tak, jakby mała dziewczynka nabijała się ze swego kolegi.
- Owszem – lekarz z trudem zachowywał powagę. - Nastawimy paluszek i wsadzimy w gipsik.
- Będziecie mnie musieli uśpić!
- Myślę, że to zbędne.
- Ja myślę, że to konieczne, żądam narkozy!
- Odradzałbym to, ale skoro pan żąda. – lekarze przystąpili od razu do pracy nad pacjentem, a jego bliskim powiedzieli, że mogą się po niego zgłosić za godzinę, góra dwie. Jego trudny charakter już wkrótce miał się objawić w najstraszliwszej postaci. Gdy wróciliśmy do przychodni po naszego przyjaciela, pierwszy raz od jakiegoś czasu na jego twarzy zagościł uśmiech. Cieszył się jak dziecko swymi kulami i z niezdrową przyjemnością poruszał się przy ich pomocy, jakby chciał powiedzieć „patrzcie chodzę o kulach, a wy nie!”. Wyglądał dosyć śmiesznie z gipsowym bucikiem na prawej nodze. Na prawej?