część piąta
- Hoolis, jeśli się nie mylę, to uśpili cię przed zabiegiem? – spytałem.
- Nie mylisz się, drogi Erjonie.
- Więc nie mogłeś połamać sobie dolnej prawicy wierzgając na stole zabiegowym.
- Chyba nie, a co? – Hoolis nie domyślał się jeszcze skąd moje pytanie.
- No… nic. – rzekłem i spojrzałem wymownie na jego dolną połowę ciała.
- O kurwa! – rzekła Jessica i zasłoniła usta, żeby nie opluć wszystkiego śmiechem.
- No nie. – moja żona spojrzała na mnie pytając wzrokiem, czy to możliwe, żeby lekarze zagipsowali pacjentowi nie tą nogę co trzeba.
- Skurwysyny! – radość Hoolisa, nie wiedzieć, czemu, znikła w jednej chwili.
- Hoolio, nie denerwuj się. – błagała spanikowana panna McIntosh.
- Nie denerwować się? – Hoolis chyba nie wziął sobie do serca prośby Lo.
- Będą kłopoty. - stwierdziła Jessica i usiadła, by nie przewrócić się obserwując dalszy rozwój wydarzeń.
- Przecież nie mam czym się denerwować, zagipsowali mi zdrową nogę, zdarza się. – Hoolis, wypowiadający te słowa nad wyraz spokojnie, zbliżał się do punktu krytycznego.
- Dobrze, że ci jej nie ucieli. – Jessica nie traciła poczucia humoru.
- Nie rób głupstw! – bezskutecznie próbowałem wyperswadować mu to, co miał zamiar zrobić, nie wiem, co mu przyszło do głowy, ale na pewno coś niebezpiecznego.
- Dooobraaa! Pójdę i uściskam pana doktora! – wykrzyczał Hoolis – Ale najpierw pozbędę się tego gówna. – dodał pod nosem i zaczął kopać zagipsowaną nogą w metalowy wózek do wożenia leków i takich tam rzeczy.
- Powstrzymajcie go, zrobi sobie krzywdę! – krzyczała Dolores.
- Zróbmy to zanim koszty odszkodowania i kaucji za tego idiotę przerosną nasze finansowe możliwości. – stwierdziła bardzo przytomnie Jessica.
- Panie doktorze... idę do pana! – wył Hoolis pozbywszy się większości białego buta i sporej porcji zdrowia, a my obserwowaliśmy jego wybryki wraz z kilkunastoma pacjentami, których hałasy wyciągnęły z łóżek na korytarz.
- Co się tu dzieje?! – faceci z personelu i ochrony nie poprzestali na obserwacji i w kilka chwil ubrali delikwenta w kaftan bezpieczeństwa i przywiązali do łóżka, działali sprawnie jak komandosi.
- Gdzie jesteś, doktorku?! Czekam na ciebie… - tym zawołaniem Lee zmusił pielęgniarzy do zaklejenia mu ust i podania środka uspokajającego.
- Palec był tylko stłuczony. – wyjaśniał zajmujący się nim lekarz, gdy już dowiedział się o szczegółach całego zajścia.
- Natomiast w poważniejszym stanie była druga stopa, jedna z kości śródstopia pękła w takim miejscu, że pan Souxshire rzeczywiście mógł tego nie odczuć szczególnie dotkliwie, mieliśmy go poinformować o tym i kilku innych urazach, które wykryliśmy, ale nie zastaliśmy go w sali, więc zajęliśmy się na razie innymi sprawami. – w dalszej rozmowie powiedział, że tym razem konieczne będzie unieruchomienie prawego kolana, że Lee powinien leżeć, że zalecałby przywiązywanie go do łóżka lub wózka podczas pobytu w szpitalu, zapowiedział też, że z przyjemnością zgodzi się wypisać pacjenta na własną odpowiedzialność, na koniec wystawił nam rachunek za leczenie, zniszczenia, narażenie na niebezpieczeństwo pacjentów i takie tam sprawy.
- I jak za to zapłacimy? – spytała Dolores, gdy czekali na kolegę.
- To zmartwienie pana Souxshire. – powiedziałem cynicznie. – W końcu jest bogaczem.
- Gówno prawda! – zaprzeczyła stanowczo Jessica. – Nie mieszka w naszej norze dla kaprysu, tylko dlatego, że jeszcze go nie wyrzuciłam, ma długów od cholery, ale masz rację, skoro on się tym nie przejmuje, dlaczego nas ma to obchodzić.