Czarna Kompania
Gdy Derian ruszył z powrotem na szlak, księżyc wciąż był jeszcze wysoko. Srebrzysta poświata zalewała całą okolicę wydłużając cienie. Łowca wciąż rozmyślał o tym co usłyszał od dziadka. Spora aktywność potworów na gościńcach zwiastowała wojnę. Nie miał nic przeciw drobnym zamieszkom, które zwiastowały dobry zarobek. Jednak wizja kolejnego rozbicia Czarnej Kompanii, odpędziła od niego te myśli. Nie zważając na ostrzeżenia starca ruszył w kierunku Ravenfall, na północ. Nie bał się wynaturzonych bestii, a tym bardziej rozbójników. Amulet zapewniał mu sporą ochronę fizyczną jak i mentalną, toteż nawet w razie ataku, miał większe szansę w starciu od zwykłego człowieka. Tym razem nie zerkał już nawet na mapę. Wiedział, dokąd zmierza, gdyż jedyna droga prowadziła na rozstaję, a goniec z karczmy jechał w tym kierunku. Co jakiś czas podróżny sprawdzał, czy ślady kopyt są na tyle wyraźne, by dalej iść ich tropem. Nad ranem Derian ledwie powłóczył nogami. Skończył mu się cały prowiant, a ulewa, która nadeszła w nocy zmusiła go do szybszego tępa, ponieważ zmywała odciski wierzchowca. Nagle usłyszał rżenie i tętent końskich kopyt. Wrzawa była wprost nie do zniesienia. Ludzie wrzeszczeli do siebie i co chwilę poganiali konie, zmuszając je do niewiarygodnego wysiłku. Derian odwrócił się błyskawicznie zrzucając płaszcz. Doskonale widział wycelowaną w niego broń napastników. Szybkim ruchem wyciągnął miecz. Z sykiem przecinał nim powietrze, kręcąc ukośne młynki. Gdy jeźdźcy zatrzymali się obok niego, ostrożnie wbił brzeszczot w wilgotną jeszcze ziemię. Strażnicy otoczyli go powolnym krokiem. Dwóch z nich miało halabardy i ciężkie, drewniane pałki. Oficer, który nimi dowodził, uzbrojony był w topór o krótkiej rękojeści i okrągłą, ćwiekowaną tarczę zdobioną herbem rodowego miasta podróżnika.
-Witajcie. - rzekł lekko gburowatym głosem. - Jak się zwiecie i skąd jesteście?
-Derian z Brumy.
- od dawna jesteście na tym szlaku?
-Od dwóch dni.
-Zatrzymywaliście się gdzieś?
-W gospodzie „Pod Smoczym Pazurem”.
-Zatem musimy was zabrać z powrotem do miasta. Nasz posłaniec został zamordowany na tym trakcie, niecałe pół kilometra stąd.
-Nie mam na to czasu. Stamtąd właśnie idę i spieszy mi się do Ravenfall.
-Dowiedzieć się musimy czy aby w takim razie mordercy na wolność nie puszczamy. Jak nie pójdziecie dobrowolnie to siłą was zawieziemy! - krzyknął żołnierz, wyciągając topór zza pasa.
-Przestań machać tymi łapami, bo ci je utnę... - syknął Łowca.
Jak na komendę dwaj pozostali strażnicy wymierzyli mu w plecy stalowe groty broni. Otoczony mężczyzna kopnął w ostrze wbitego w ziemię miecza. Brzeszczot poszybował ze świstem w górę, rozrąbując na pół twarz jednego z agresorów. Przeciwnik padł na ziemię w konwulsjach, kryjąc głowę za okutymi ramionami, dokładnie w tym samym czasie, gdy Derian wykonał szybki piruet, przecinając na pół drzewce halabardy drugiego strażnika. Kątem oka Łowca dostrzegł zakutego w zbroję płytową dowódcę, próbującego staranować go tarczą. Szybko odskoczył w tył, tak by stratowany został drugi z oponentów. Fortel się powiódł. Usłyszał głuche uderzenie tarczy i chrzęst kolczugi padającego na ziemię żołnierza. Oficer zamachnął się na podróżnego toporem, jednak chybił o włos. Parowanie ciosów nie miało sensu gdyż broń strażnika z pewnością wytrąciła by miecz z rąk broniącego się. Zamiast tego, najemnik wykorzystał atuty swojej lekkiej zbroi i zwinności, aby sprawnie unikać ciosów. Po krótkiej chwili wypatrzył lukę w obronie oficera - żołdak miał nie osłoniętą szyję. Już zamarkował uderzenie nad głowę, by potem szerokim łukiem ciąć w krtań, gdy nagle poczuł tępy ból z tyłu czaszki. Jak w zwolnionym tempie, ujrzał jak miecz wypada mu z dłoni, odbijając w błyszczącej, zroszonej krwią klindze słoneczne promienie. Zatoczył się i przewrócił na plecy. Nim stracił przytomność ujrzał tylko wykrzywioną we wściekłym grymasie twarz staranowanego człowieka, trzymającego w ręku zakrwawioną, krótką pałkę. Zaczęło mu migotać przed oczami. Derian chciał przetrzeć je rękoma, by pozbyć się ciemnych punktów, rosnących z każda sekundą, lecz stały się niemal tak ciężkie jakby były z ołowiu. Ostatnią rzeczą jaką Łowca zobaczył przed utratą świadomości, był wojskowy wiążący mu przeguby, jego własnym łańcuchem.