Czarna Kompania
Derian nie miał zamiaru odpowiedzieć Gdyby wieść o tym, za co tu trafił, wyszła poza loch, mogłoby być niewesoło. W ciągu ostatnich paru miesięcy spór między Hennel a Relling, zaostrzył się. Jedna i druga strona konfliktu, w obawie przed zdradą, surowa kazała osoby uważane za spiskowców. Dla władz nie miało znaczenia czy był to wysoko postawiony urzędnik państwowy, czy prosty chłop. W tych krajach człowiek, elf i krasnolud stawiani byli na jednym poziomie.
- Dobra, jak nie chcesz to nie mów. - powiedział z przekąsem mężczyzna, obracając się plecami do towarzysza. - Jeśli jednak by cię to interesowało – rzekł pod nosem. - to ja trafiłem tu za „podburzanie wieśniaków”.
- A dokładniej? - zapytał, niby od niechcenia Łowca. Był jednak ciekawy, w której części kraju dochodzi do buntów i co jest ich przyczyną.
- O widzę, że cię zainteresowałem. - drugi uśmiechnął się podstępnie. - cóż tam, skąd pochodzę, tak kończą ludzie walczący za własne przekonania i prawo do spokojnego życia.
- Może wyjaśnić? Podobną historię opowiedział mi pewien myśliwy, który polował w królewskim borze, by rzekomo nakarmić głodującą rodziną. Przypadkiem zdarzyło się, że zamiast jelenia, ustrzelił komornika, zmierzającego w kierunku jego leśniczówki.
- Co się z nim stało?
- Zgilotynowany. - bez ogródek odparł Derian – Rodzina zmarła z głodu...
Naglę przeraźliwie zadzwoniło im w uszach. To pijany strażnik uderzył pałką w kraty.
- Hep. - wartownik zatoczył się lekko - Ciszej tam!.. bo mi łeb pęka...
Żołnierz zawrócił w stronę stołu zastawionego przeróżnymi trunkami. Gdy już był całkiem blisko, zahaczył nogą o drzewce halabardy, opartej o taboret. Rumor wywołał tak wielkie zamieszanie, że towarzysze pijaczyny, przybiegli sprawdzić ze strachem w oczach, czy to aby nie więźniowie wzniecają powstanie. Biedak wyrżnął głową o stół, tak, że sękate deski nie wytrzymały i poszły w drzazgi. Przed śmiercią uchroniła go tylko stalowa misiurka, okrywająca głowę. Skazańcy zanosili się śmiechem, podczas gdy żołdacy ciągnęli nieprzytomnego towarzysza do sąsiedniej komnaty.
- Cisza! - warknął jeden z żołnierzy, wyglądający na najwyższego rangą.
Pospolici kieszonkowcy i inni złoczyńcy natychmiast zamilkli, ale kilku oprychów wciąż chichotało pod nosem. Łowca i jego nowy znajomy kontynuowali przerwaną rozmowę.
- Więc o co chodzi z tym buntem?
- Nie poddajesz się co? No dobra...
Konwersację przerwał kolejny krzyk.
- Milczeć! Przecież mówiłem, że ma być cicho! - był to ten sam komendant, przed którym nawet śmiejący się wciąż zawadiacy czuli respekt.
- Udław się. - odrzucił Shade.
Oficer posiniał z wściekłości.
- Może jak powisisz pod sufitem, to ci się odechce pyskować. - rzekł podnosząc ciężkie, żeliwne kajdany.
Zaskrzypiały drzwi. W korytarzu pojawił się niski, pulchny i rumiany mężczyzna, odziany w aksamitną, purpurową koszulę, bufiaste spodnie i złote trzewiki. Jedną ręką co chwilę przegładzał zaczesane na bok resztki włosów, a w drugiej ściskał opieczętowany kawałek papieru. Strażnik spojrzał wyczekująco na grubasa.
- Gu - gubernator Reise, ka – ka - kazał zwolnić jednego z wię – więźniów, Panie. - wybełkotał posłaniec, kuląc się na sam widok wlepionych w niego, przekrwionych oczu dowódcy.
- Dawaj ten papier! - krzyknął żołnierz, obryzgując służącego śliną, po czym wyrwał list z jego drżących rąk. - Zwolniony... Warunkowo... Oddać skonfiskowane dobra... - bełkotał, wodząc po przepustce mętnym wzrokiem. - No więc, którego z nich mamy odprowadzić?
-Te - tego w czarnej skórze, Panie. Tak- k - k jak postawiono w – w - w piśmie. - rzekł lokaj pokazując dłonią na cele, na wprost niego.