Cudowny obraz pierwszego sekretarza (cz.2)
A tymczasem naczelnik Strugaczka i kierownik do spraw strategii i planowania - jak przystało na prawdziwych ideowców - szli dalej, gładząc bosymi stopami gorące jak żagwie kocie łby, aż w końcu kierownik nie wytrzymał i zapytał:
- A skąd u pana, panie kolego taka miłość do kultury i sztuki, a w szczególności do poezji lirycznej?
Strugaczka popatrzył na niego tak, jakby zobaczył mamidło górskie albo jakieś nadnaturalne zjawisko.
- To pan nic nie wie na temat moich powojennych losów?
- Coś tam słyszałem, ale sam pan rozumie, że w takich opowieściach rzeczywistość miesza się z mitem. - odpowiedział kierownik i zaczerwienił aż po czubki uszu.
- Kiedy zaraz po wojnie pokonywałem poniemieckim Oplem Blitz niezmierzone drogi równin nadwołżańskich, na świecie właśnie kończyła się wiosenna Rasputica. Ziemia mokra od uwięzionej w niej wody parowała tak intensywnie, że widać było nie dalej, jak może na dwie albo trzy sążnie. Ja, syn bohaterskiego krasnoarmiejca, który poległ w Wielkiej Wojnie, broniąc pułkowego samowara i kołchoźnej bibliotekarki, jeździłem po wioskach i przysiółkach, żeby zwykłym ludziom pokazać nieporadność, głupotę i komizm zachodniego imperializmu.
- W jaki sposób pan to robił?
- Robiłem to przy uprzejmej pomocy amerykańskiego kina niemego, z muzyką graną na żywo. Tzn. grałem do filmów patriotyczne melodie na harmoszce albo na bałałajce, żeby zadziałać na ludzi bliską sercu muzyką i w ten sposób zapanować nad ich duszami. Projekcje były też zawsze poprzedzone propagandowym wstępem, o wyższości Słowian nad Anglosasami. Charlie Chaplin, bracia Marx, Buster Keaton, Flip i Flap oraz nieśmiały Harold Lloyd, wszyscy spakowani razem z przenośnym projektorem do skrzynek po Pancerschreckach. Prezent od jakiegoś pijanego majora z Ohio, którego spotkałem w Berlinie.
- I co? Lubił pan tę robotę?
- Nigdy nie narzekałem na swój żywot komiwojażera, na trudno przejezdne nadwołżańskie drogi. Nie narzekałem na ludzi, którzy żałowali amerykańskich bohaterów, czasem nawet utożsamiali się z nimi, zamiast psioczyć na imperialistyczny styl życia. Nie narzekałem na ciepły samogon, czy na źle sprasowaną słoninę. Nigdy nie zdarzyło mi się wyjąć zza pazuchy służbowego Makarowa, żeby nim pogrozić otaczającej rzeczywistości. Rzeczywistości, która była małostkowa, pretensjonalna, śmierdząca cebulą i przemokniętymi walonkami. Rzeczywistość, która umiała śmiać się tak pięknie, że śmiałem się razem z nią, a miłość do kultury, sztuki we mnie rosła, nabrzmiewała, aż wreszcie kiedyś wybuchła i rozlała się na pożółkłe kartki brulionu.
I kiedy tak rozmawiali o narodzinach poezji z wojennych popiołów, wyrosła przed nimi jak spod ziemi trzypiętrowa kamienica.
***
Trzypiętrowa kamienica wyglądała jak trup. Odkąd jej poprzednich lokatorów przenieśli do getta, nikt nie miał serca, żeby o nią zadbać. Duże, widne mieszkania zamieniono na kwaterunkowe klity i upchnięto w nich bandę pijaków i złodziei, którzy w czasie wojny robili jakieś ciemne interesy z okupantem.