Ciepło
Obserwując miasto można odnieść wrażenie, że wszystkie sprawy, wszystkich ludzi dzieją się przypadkiem. Istnieje jeszcze aspekt przyczynowo-skutkowy, ale poza tym aglomeracja działa jak idealny program komputerowy. Trudno wyobrazić sobie praprzyczynę, jeden początek. Teraz to jest jak entropia, tyle, że zmierza do określonego celu, który nikomu nie jest znany. Nawet na tej samej ulicy w tym samym dniu tygodnia, o tej samej porze, te same auta przejeżdżają inaczej. W zasadzie wszystko dzieje się losowo, nic nie jest zaprogramowane. Setki tysięcy ludzi podążają zapatrzeni w siebie i w swoje sprawy, żyjąc ze sobą i jednocześnie obok siebie. Witryny sklepów zmieniają się jak pory roku a zdziwienie ludzi zamyka się w pospolitym - "a, to już jesień". Robią wszystko i nic, dzieje się bowiem wszystko i nic zarazem. Życie biegnie swoim torem w sobie tylko znanym kierunku.
Najpiękniejsze są jednak ulice świecące kolorowymi i błyszczącymi karoseriami samochodów jak wielkie rzeki, pozbawione jedynie wodospadów. Wieczny szum, wieczny ruch, światła, przejście dla pieszych i znów szum i ruch. Bez przerwy ktoś jedzie, jeśli nie tą, to inną ulicą, w każdym zakątku miasta o każdej porze dnia i nocy, przez okrągły rok. Czasem życie na chwilę zwalnia, czasem prawie przystaje by zaraz jak za skinieniem magicznej różdżki odżyć z niespotykaną sobie siłą za sprawą świtu, czy też zmierzchu, obojętne. Jak w narkotycznym transie - dalej i dalej, tylko nie wiadomo dokąd.
Ludzie tak jak samochody - cały czas żyją. W wielkim mieście cały czas ktoś kocha, ktoś nienawidzi, ktoś się rodzi i ktoś umiera. Jak pulsująca tętnem żyła, miasto przeżywa swoje fale, odporne na wszystko, niezrażone niczym. Nikt nie pochyla się nad człowiekiem, zdaje się nikt już nie wie, czemu to wszystko wygląda tak jak wygląda i dlaczego powstało.
Ostatnie ciepłe jesienne dni grzały miasto jak słońce grzeje kota wylegującego się na werandzie wielkiego wiejskiego domu w którym nie pozostała już ani jedna nie złapana mysz. A miasto leży i puszy się i kiedy tylko zacznie się wielka, potężna i głośna burza z porywistym wiatrem i ciężkimi kroplami deszczu, czmychnie pod dach i będzie czekało. Nim jednak przyjdzie ulewa i rozładowanie całego zmęczenia, minie jeszcze jakiś czas i wszyscy będą męczyć się napierająca na płuca i głowy duchotą.
Za chwilę mężczyźni w garniturach osłonią swoje skórzane buty i teczki wielkimi czarnymi parasolami, dzieci zmokną i ubrudzą aż do kolan bose stopy błotem powstałym z zalegającego kurzu. Starsi panowie z wąsami lub młodsi od nich, niechlujni bywalcy barów pod parasolkami przysiądą się jedynie bliżej siebie by nie zmoknąć i aby zamówić kolejne piwo o złocistym odcieniu i grubiej białej pianie. Ulicami popłyną potoki brudnej wody, koloru kawy z mlekiem i na chwilę faktycznie samochody zmienią się w łodzie pływające po wąskich asfaltowych rzekach.
Miasto nigdy niczym się nie szokuje i nigdy się nie zachwyca. Dzieje się tak dlatego, że w mieście nie ma wyjątków. Nawet starszy mężczyzna stojący samotnie w strugach wody lejącej się z nieba nie jest jedynym takim mężczyzną. Jest jeszcze kilku a każdy z nich ma swe powody aby tak właśnie stać i moknąć. Co piąty ma właśnie zawał, co czwarty przypomniał sobie, że nie zrobił zakupów i że należy wrócić do sklepu i właśnie obmyśla, która droga jest najkrótsza. Jeszcze inni wcale się nie śpieszą, pozostali z równie niepewnych powodów mokną. Ale tylko jeden ze starszych mężczyzn stoi na deszczu, bo na prawdę lubi go i chce zmoknąć. Jest w średnim wieku, ma czarne włosy, jest dość zadbany. Właśnie odpalony papieros moknie na deszczu i bibułka przeciekając moczy tytoń.