Stare przygody kota Hatora (opowiastka 3)

Autor: sw3112
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Hator to kot, a nie egipska "święta krowa" - wiedzą o tym dobrze czytelnicy poprzednich opowiastek o rzeczonym sierściuchu oraz  moi znajomi. I to jaki kot! Jego przygody są równie niebanalne jak nietuzinkowa jest jego osobowość. Hator jest oryginałemnawet  wśród innych zoologiczno-magicznych pobratymców.

Doświadczając świata, a nawet radośnie i nieprzewidywalnie kreaując rzeczywistość, łączy Hator cechy naiwnego idealisty Filemona i sceptycznego cynika Filemona. Wszak biel i czeń to jego podstawowe barwy, w porywach fantazji natura oplamkowała go i ociapkowała uroczą wielokolorowością, o czym wtajemniczeni już wiedzą. Ani jego osobowość, ani odkrywanie świata nie są czarno-białe, a barwne, pełne dobrej energii.

Hator nie jest naiwny jak jego dobranockowy protoplasta (ten młodszy), zachowuje jednak jego radość życia i ciągły zachwyt nad tym, co go spotyka. Czasem bywa to zachwyt wręcz cyrkowy lub nieco naciągany, obliczony na efekt w postaci karmy i głasków. Bezspornie jest on nieprzemijajacy "everlasting love"). Kocina nie jest też abnegatem jak ten czarny z zapiecka. Łaczy ich tzw. zdrowy dystans, wyznacznik sybaryctwa.

Przygody Hatora dotyczą wielu płaszczyzn 1,2, ...., 9-tegokociego życia; aktywizują rózne zmysły, "pomoce" topograficzne, ludzkie, pogodowe, czasowe, inne. Najważniejsze są w nich oczywiście miłość i wolnbość.

Oto trzy stare (z szczęśliwie nieaktualnego lokum) przygody. Miejsce i zwierzęta były ok, ale już te dwunożne zwierzeta (pt. homo sapiens?) niekoniecznie, przynajmniej nie wszystkie, wręcz nieliczne. Tu zaszła zmiana - na lepsze ...

Oddając sprawiedliwość: górki, trawy, ogródki, choinki, piasek, chodniki i oczywicie śmietniki były w powyższym locum bez zarzutu, przynajmniej z kociego punktu widzenia. Można było oddawać się - jako kastrat -  platonicznemu (li i jedynie ) uczuciu oraz  pazurami bronić wolności (pamiętny nocny wypad do osiedlowych kumpli bez stałego miejsca zamieszkania).

Przygoda pierwsza: miłość rozkwita w słońcu. Do południa daleko, Hatko nie przypomina satyra, kozi ma jedynie upór (przynajmniej chwilowo), a ja mimo nieco zwiewnej urody (nie żeby zwiała, ale jest taka subtelnawa, imprsjonistyczna...) i etymologii imienia nie jestem rusałką. Nie siejemy panicznego strachu, nie oddajemy się potrzebom fizjologii w pełnym łopianów (jednak!), paproci, choinek i co bardziej pospolitych chwastów sitowiu podwórkowym. Nagle zonk - nie ma kota. To nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. A jednak - dłuuugo przemierzam listowia, krzakowia, górkowia. Spóźnienie do pracy warte było takiego widoku: w małym, przyklatkowym ogródku (kilka bloków dalej) w promieniach słońca, ale ukryci przed światem siedzą wpatrzeni w siebie Hatko i jego wybranka. Ładna, sympatyczna i bez pretesji. Ot, dziewczyna-kocina z sąsiedztwa. Oczarowani sobą zwierzynkowie powitali mnie całkiem przyjaźnie. Szczególnie to miłe, zważywszy, że odkryłam ich edenik. Jako teściowa przywitałam się z sympatyczną kotką. Młodzi się pożegnali i Hator szczęśliwie pognał do domu. Odtąd coraz chętniej zażywał słonecznych kąpieli, a w szeroko zamkniętcych oczach miał - jak przypuszczam - jej jasny portret.

Druga przygoda miłosna znosi bezpośrednie poznanie zainteresowanych sobą sierściuchów. Medium i "gołębiem" ich miłości była moja "nożna" garderoba. Przede wszystkim dżinsowe dzwony. W drodze po poranne zakupy mijałam niemal codziennie fantastyczną, puszystą kotkę. Co najmniej kwadrans zajmowały miauczarne pieszczoty, uwielbiała ocierać się o nogi, najchetniej odziane w dzwony. To i dzieci-kwiaty, i wolność, ect. Po przekroczeniu progu domostwa nogi moje własne z równą czułością i radością atakował Hatorrro. Chłopina-kocina wymiękał. Jazda lepsza niz po extra kocimietce:). W realu zakochani nigdy się nie poznali. Może to i lepiej. Bo Hatko - jako przystojniak (a zatem: hipotetycznie chociaż "zimny drań") mógłny odrzucić feromony pięknej, a jednak "overweight" koteczki z dalszego sąsiedztwa. Mógłby zachować się jak Tomek Płachta w Londynie, który czmychnął na widok Ani (chyba tak miała na imię bohaterka), zostawiając ja na "londyńskim bruku"

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
sw3112
Użytkownik - sw3112

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2016-09-12 11:40:18