Brzydale
Dziadek się nie waha, pędzi do środka, zboczeniec pokraka. Ciekawe, jaką by miał minę, gdyby się teraz zobaczył jako dwudziestolatek.
Idę za nim, obronię przygłupa, czyli Dobrą Dupę. Dziadek ma resztki dawnej krzepy i mogłaby mieć kłopoty.
W przedpokoju mijamy duże lustro. Grand Józek się zatrzymuje.
– Znajdź se inną babę! – drze się do swojego odbicia. – I wy też! – Teraz do mnie i do mojego odbicia.
– Dziadek, co ty na to, żebyśmy pojechali do domu? – pytam.
Muszę go uspokoić, odwrócić uwagę, potem coś wymyślę.
– Tera nie trza.
Idzie do naszej sypialni, szuka Olki. Nie ma jej tam, zamknęła się w łazience. Jestem pierwszy pod drzwiami.
– Ona je tam? – pyta Józek.
Ściska przez spodnie fajfusa.
– Tak. Po niej ja wchodzę – mówię.
Może powinno być mi przykro, że dziadek już prawie nie jest sobą, ale wiem, jaki był. Chwilami miałby z siebie ubaw.
Choćby zamienił się w niemowlaka albo potwora, będzie miał wszystko, czego trzeba, i nie poczuje złych emocji.
– Wchodź do niej tera, ja poczekam – mówi.
Tak by było najlepiej. W końcu to ja powinienem się dobrać do Dobrej Dupy.
– No wchodź – mówi i idzie do swojego pokoju.
Dziwne to było. Czekam i idę zajrzeć, czy czegoś nie wykombinował.
Usiadł na łóżku i patrzy w okno. Może właśnie, żeby coś zaplanować.
Wydaje się, że będzie tak chwilę siedział. Idę do kibla.
– Friku, otwórz, to ja. – Pukam.
Olka mnie wpuszcza i zaraz wraca do malowania szpetnego ryja czy co tam robi przed lustrem przy umywalce.
– Co z Józkiem? – pyta.
Siadam na zamkniętym klopie. Wraca świeżutkie wspomnienie, jak wypinała dupsko w ogrodzie.
– Siedzi w pokoju, kontempluje stójkę – mówię. – Zobaczysz, on cię kiedyś przyuważy wypiętą, jak wycierasz podłogę czy coś, ściągnie ci gacie i wydyma.
– Poradzę sobie. A co z twoją? – pyta Olka.
– Z czym moją?
– Stójką.
– Rozładuję.
– Tutaj, teraz?
– A kiedy, Frikuś?
Już klęczę za nią i zsuwam jej spodenki. Kiedy jestem w połowie pupy, ona to przerywa.
– A co ze strefą zakazaną? – pyta.
W pierwszym odruchu, na wspomnienie porannego warknięcia dupy, mrużę przed nią oczy, gotowy się uchylić.
– Dzisiaj nic z tego – dodaje i podciąga spodenki z powrotem.
Udaje mi się tylko cmoknąć tam, gdzie się kończy rowek.
– Nie no, co ty, poważnie? – pytam.
– Sam powiedziałeś, że dziś kwarantanna. Dziękuję ci, że tylko dzisiaj, dłużej bym nie wytrzymała.
Sadystka. Przecież nie ma jeszcze południa! Trzeba błagać!
– Zwalniam, ułaskawiam! Friku...
– Niegodna jestem twej łaski, zasłużyłam, nie mogą kary cofnąć nawet twoje słowa.
Zaraz mnie tu szlag trafi!
– Dotknij berła, będziesz zwolniona z kwarantanny!
Olka ucieka z łazienki, kiedy ściągam gacie.
– No weź…
Zostaję sam jak ta pała. Siedzę chwilę i wychodzę. Co innego robić? Czekać, aż skończy się kwarantanna.
Dobrze zrobi mi cygaro i kawa. Najpierw idę sprawdzić, co u Józka.
– Jak tam, dziadek? O!
Siedzi przy stole, ubrany w swój najlepszy dwurzędowy garnitur, noga założona na nogę. Założył nawet buty. Twarz poważna, a wzrok wolny od choroby. Tak się przynajmniej wydaje.
– Pozwolisz, młody? – Obraca w palcach jedno z moich cygar.