Brzydale
– Co sprawdzałem?
– Dlaczego sprawdzałeś, jacy będziemy dla ciebie później?
– Nie chodzi o mnie. Chodzi o to, czy zrobicie jak trza. Już wiem, że tak. Idź młody, nalej tej whisky, zapalim po cygarku.
Jest tak przekonujący, że wstaję.
– Tylko nie w domu – mówi Ola.
– Nikt nie może słyszeć, o czym mowa. Wytrzymasz smrodu – mówi dziadek.
– Ty też chcesz whisky? – pytam żonkę.
– Nalej.
– Zuch baba, z dobrą dupą. – Józek puszcza do niej oczko.
– No wiesz... – Ola się uśmiecha, ale jest zdezorientowana.
Nic nie rozumiem, ale chętnie się dowiem. Stawiam, że zaraz mu odwali.
Idę do naszego pokoju po whisky, cygaro dla siebie, obcinarkę i długie zapałki.
Wracam. Józek siedzi jak siedział, noga założona na nogę, buja nią sobie i patrzy na Olkę. Dziewczyna trzyma ramiona w pozycji zamkniętej, trochę się boi tej nieznanej dotąd pewności siebie.
Stawiam na stole szklanki i szykuję cygaro dla dziadka, zapalam zapałkę i mu podaję. Zbliża ją do cygara bez cienia oznak chorobowego świrowania, nawet ręce mu się nie trzęsą zbytnio.
Pufa jak lokomotywa. Widzę, że nie raz palił. Nie miałem o tym pojęcia.
– Dobre? – pytam.
– Dobre.
Pierwszy raz widzę taki luz u niego. W żadnej roli tego nie było. Nawet kiedy był zdrowy, lubił samotność, zawsze małomówny, ciągle spięty, cały czas na czymś skupiony.
– Niosę ciężar przez życie – mówi dziadek. – W czasie wojny działalim w podziemiu. Pod koniec dużo się działo, ale wszystko się pomieszało, jedno z drugim. W głowie pomieszało.
Zapada cisza, tylko zegar tyka. W górę płyną strużki dymu z naszych cygar.
– I co dalej? – pytam.
– Co?
– Co się pomieszało?
– Co pomieszało? – pyta Grand Józek.
Wydaje się zdezorientowany.
– Dziadek, o jakim ciężarze mówiłeś? – pyta Ola.
– Ciężaru się nie zapomina, czuć go, dopóki nie zrzucisz – mówi.
Cisza. Znowu się zawiesza, wytrzeszcza oczy na dywan, na przestrzeń za nim.
– Co to za ciężar? – pytam.
Ocknął się.
– Ta. Pod koniec wojny, jak pracowałem w porcie, udało się zamienić papiery i wyrolować Niemca. Trzy wagony z obozu Stutthof zamiast na statek trafiły na bocznicę w krzaki dla nas do rozebrania. Trzy wagony starych łachów poszły zamiast tego.
Przerywa, pociąga cygaro i popija whisky. Znowu nie podejmuje wątku z powrotem, tylko gapi się na Olkę.
– I co z tymi wagonami? – pyta Ola.
– To komendant obozu, Paul Werner Hoppe wysłał wagony. Miały iść do Argentyny. Okradł SS. Chciał uciec bogaty, bandyta.
Znowu zawiecha. Tym razem czekamy, może sam zaskoczy. Pijemy i palimy w ciszy.
Dziadek tylko pod naciskiem, po prośbach opowiadał, co przeżył w czasie wojny. Wszyscy wiedzieli, że o wielu rzeczach nie mówił. Nie wiadomo, ile historii zje choroba, przepadną na zawsze. Ile już przepadło.
– To się ten Hoppe zdziwił w tej Argentynie – mówię.
– Nie zdążył. Statek nie dopłynął do Argentyny, kiedy złapali tego mordercę. Chciałbym zobaczyć jego gębę, jak się o łachach dowiedział.
– Myślisz, że się dowiedział?
– To bydle wyszło z więzienia po kilkunastu latach. Zmarł w siedemdziesiątym czwartym w Niemczech. Na pewno wiedział. – Nagle zmienia temat. – Tego gnoja sąsiadów, co się wydziera, trza uciszyć, złoić szczeniakowi w końcu skórę...