Brzydale
Zachowuje się jak w klubie dżentelmena.
– Jasne, częstuj się.
Prosta rola, ale jaka przekonująca.
– Napiłbyś się do tego whisky? – pytam.
– Możesz nalać szklaneczkie.
Olka pojawia się w drzwiach.
– Chyba mu nie nalejesz? – pyta.
Dziadek pokazuje cygarem na kanapę.
– Dobrze, żeś przyszła, młoda. Siadaj – mówi.
Olka siada zaciekawiona. A ja tuż obok. Przecież nie pójdę i mu nie naleję.
– Tylko ręce przy sobie – szepcze do mnie paskuda.
Dziadek patrzy na nas dobrodusznym wzrokiem. Brakuje tylko kapelusza i modny strój prawdziwego międzywojennego warszawiaka gotowy.
– Brzydale jesteście, słowo daję, ale najpiękniejsze – mówi i uśmiecha się szeroko.
– Ty też już nie jesteś Alain Delon – mówię.
Miło się zrobiło.
– Czas na prawdę – mówi Józek.
– Jaką prawdę? – pytam.
– Wybacz umizgi, młoda. – Puszcza do Olki oczko. – Naprawdę, świetna dupa i co żem pomacał, to moje.
– No wiesz co – Ola udaje oburzenie.
Dziadek zawiesza się na chwilę.
– O czym mówił?
– Prawdę – podpowiadam.
– Powiem prawdę, o co chodzi. Udaję chorobę. Jej, jej, jej, jej… No, powiedz młody…
Jestem zdziwiony. Jest jej świadomy?
– Nie wiem co chcesz powiedzieć – mówię.
– Stopień nie taki. – Szuka słów.
– Stadium – domyślam się.
– Racja. Nie takie stadium, jak wam funduję.
Olka siedzi przymurowana do wersalki, nie wiem, o czym myśli. Może o tym, o czym ja. Czy to prawda, czy ściema. Dziadek jest przekonujący, wydaje się kumać, co gada. Gdyby to była jakaś rola, nie byłoby tak składnie. To, co mówi dalej, rozwiewa wątpliwości.
Uśmiecha się do nas serdecznie i prawdziwie, jak do dzieci. Jak nigdy wcześniej.
Wpada mi do głowy pomysł, że on jest świadomy tego, co zazwyczaj robi, ale nad tym nie panuje i nie może przestać. Nie może też wyrazić, co czuje w środku, ale teraz, w ostatnim rozbłysku zjadanej osobowości, wszystko nam powie, a potem gwałtownie mu się pogorszy.
– To ja się odbijam w lustrze – mówi. – Gadam głupoty, paplam bez sensu. Nie chcę się bić z tobą, młody, nie bój się, ale zapasy dobre dla sportu. – Puszcza oczko. – Domu rodziców dawno nie ma, wiem to wszystko, ale gadałem o nim, bo popytałem, jak się choruje potem, jakie są zachowania. Najtrudniejsze z gównem było, wybaczta mi, ale było konieczne dla wiarygodności. Dla sprawdzenia.
– A jakże – mówię. – Sprawdzenia czego?
Nie wierzę, że przez pół roku udawał.
– Żeby sobie pomacać. – Olka wypala. Chciała się przy tym złapać za cycki, ale się opamiętała, żeby nie zwrócić na nie uwagi.
– Musiałem wiedzieć, jakie ludzie jesteście… – Mruży oczy, uciekły mu myśli. – Jakie ludzie jesteście… Jakie…
– Z jakiej gliny – podpowiadam.
– Tak jest. Złe czy dobre.
– Tylko po co, dziadek? Chcemy być dla ciebie dobrzy w każdej sytuacji. Musiałeś sprawdzać, jacy będziemy dla ciebie później? Bez sensu.
Zawiesza się. Wciąż mam wrażenie, że zaraz coś odwali, że to tylko projekcja chorej głowy.
– Dziadek, po co nas sprawdzałeś? – pyta Ola.