Brzemię
- Dzięki ci, panie! – wykrzyknął Rumianek uradowany – Bóg ci to wynagrodzi!
- Wystarczy obiecane drugie sto dukatów… - mruknął Vlad w odpowiedzi.
Ponieważ droga zrobiła się szersza i mniej wyboista, ponownie dosiedli koni i pogalopowali przez noc. Na wschodzie niebo zaczynało blednąć, kiedy Rumianek wskazał ciemne zarysy niedalekich zabudowań.
- To moja wioska, czardzieju – oświadczył. – Obudzę ojca, dostaniesz wszystko, czego ci potrzeba.
- Na początek przydało by się jakieś śniadanie. Od dwóch dni nie miałem nic w ustach.
- Zrobi się, panie! – odparł Rumianek wesoło.
Wjechali pomiędzy zabudowania, witani ujadaniem wioskowych psów. Na niebo wstąpiła tymczasem zwiastująca piękną pogodę różanozłota zorza. Wieś wyglądała na bogatą: każda z chat miała zadbane obejście, dróżki wysypano drobnymi kamykami, płoty były równe i bez dziur. Nawet obszczekujące ich psy wyglądały na czyste i najedzone. Dotarli do centralnego punktu wsi: stała tam chałupa większa niż wszystkie inne. Był to dwór bez mała, domostwo kryte gontem, o kilku izbach i zadaszonym ganku.
- Tutaj mieszkam – wyjaśnił Rumianek. - Mój ojciec jest sołtysem. Zaczekaj chwileczkę, panie! Obudzę rodziców i służbę.
Rumianek przywiązał konia do jednego ze słupów podpierających daszek ganku i wbiegł do środka. Chwilę później w kilku oknach pojaśniało i zaspany służący pojawił się w drzwiach, kłaniając się nisko i ukradkiem poziewując.
- Zajmę się twoim koniem, panie. Zechciej wejść do środka, jadło już się szykuje.
Vladimir zsiadł z konia. Był tak zmęczony i obolały, że ledwie trzymał się na nogach. Wszedł do środka. W sieni zastąpił mu drogę Rumianek i zaprowadził go do głównej izby, w której pani domu w asyście służącej krzątała się przy śniadaniu. Czardziej został posadzony do stołu i ugoszczony kluskami na mleku i świeżym chlebem z masłem. Vlad pożarł wszystko w mgnieniu oka, na co młoda służąca doniosła jeszcze gotowane jajka i więcej grubo posmarowanych kromek. Nikt go nie zagadywał, dopóki nie zaspokoił głodu. Dopiero kiedy z jego talerza zniknęła ostatnia okruszyna, posłano po pana domu.
Sołtys okazał się postawnym mężczyzną w średnim wieku, o rumianej twarzy ozdobionej sumiastym, płowym wąsem.
- Miło mi cię powitać, panie czardzieju! – odezwał się przyjaźnie – Jestem Sewer, sołtys.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
- Mój syn chyba powiedział ci w czym rzecz? – spytał sołtys nieco zakłopotany.
- Mniej więcej! – odparł Vlad z przekąsem – Jednak jest jeszcze parę rzeczy, które chciałbym wiedzieć.
- Pytaj o co chcesz i proś o co chcesz! – oświadczył Sewer, rozkładając ramiona.
- Na początek chciałbym wiedzieć, jak twoja córka stała się upiorem? Z tego, co już wiem, odmieniła się całkiem niedawno?
Sewer gestem wyprosił z izby kobiety i usiadł naprzeciwko czardzieja.
- To prawda. Jakieś trzy miesiące temu nagle zniknęła. Z początku myśleliśmy, że coś jej się przytrafiło: przeszukaliśmy las, przeczesaliśmy dno pobliskiego stawu. Ale jej nie znaleźliśmy. Pytaliśmy przyjezdnych – nikt jej nie widział. Dziewczyna jakby się pod ziemię zapadła.
- Najczęściej strzygą zostaje córka przeklęta w łonie matki – dziecko, które rodzi się z dwiema duszami i tylko jedna zostaje ochrzczona. Kiedy taka dziewczyna umiera, to jej nieochrzczona dusza pozostaje na ziemi jako nieumarła. Strzygą może też zostać okrutna za życia kobieta, która spróbowała ludzkiej krwi. Rozumiem jednak, że to nie ten przypadek?
- Nie, panie! – zaprzeczył Sewer z całym przekonaniem – Moja córka była zupełnie normalna! Nieco płocha i próżna, ale panienki w jej wieku często takie bywają… Miała piętnaście lat, kiedy przepadła. Ledwie co została obiecana synowi młynarza…