Brzemię

Autor: Dandelion
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

- Zaczekaj tutaj! – nakazał Vladimir, a sam zaczął się skradać w stronę wlotu tunelu.

Wiedział, że znaleźli dzienną kryjówkę strzygi, zanim dotarł do otworu. Rozmiękły grunt znaczyła plątanina śladów: charakterystyczne bruzdy pozostawione przez długie jak sztylety pazury i wlokące się po ziemi przednie łapy. Tuż przy wejściu glina była wyślizgana, jakby coś dużego i ciężkiego siłą przepychało się do środka. Czardziej zbliżył się ostrożnie i nadstawił uszu. Z ciemnego otworu nie dobiegał najmniejszy dźwięk; poczuł za to lekki, ale niemożliwy do pomylenia z niczym innym, słodkawy odór jak z wilczego gniazda.

- To tu! – potwierdził, wycofując się ostrożnie.

Rumianek, blady jak płótno, rozszerzonymi z przerażenia oczami spoglądał na mroczny otwór.

- Czy ona..?

- Jest w środku – przytaknął Vlad – Leć teraz do wsi. Przynieś kilka pochodni. Powiedz ojcu, ale nikomu innemu. Niech nikt prócz ciebie tu nie przychodzi, nic tu po nich.

Chłopiec oddalił się pospiesznie, a Vladimir tymczasem rozejrzał się wokół. Teren był lekko spadzisty i podmokły, co nie wróżyło dobrze. Słońce powoli, ale nieustępliwie zniżało się nad horyzontem. Wielkimi krokami zbliżała się pora nietoperzy. Czardziej podniósł głowę i zlustrował pobliskie drzewa: wybrał w miarę wysokie, ale o nisko zwieszonych konarach, których mógł bez trudu dosięgnąć. Podszedł, podskoczył lekko i splótł dłonie na najniższym konarze. Opierając stopy o pień, wywindował się na gałąź. Wspiął się jeszcze trochę wyżej i przycupnął wśród liści bardzo zadowolony. Widać było stąd otwór i jego najbliższe otoczenie – istniała też szansa, że strzyga ruszając na łowy, nie zwietrzy ich z tak wysoka. Usadowił się wygodnie, zastygając w bezruchu. Oprócz cichego plusku strumienia nic nie mąciło ciszy, zapadał spokojny, pomarańczowozłoty zmierzch. Po jakimś czasie czardziej drgnął zaalarmowany suchym trzaskiem pękającej gałązki. Na skraju polanki pojawił się Rumianek z naręczem smolnych szczap. Rozejrzał się zaniepokojony, a kiedy nigdzie nie dostrzegł Vlada, przerażony upuścił na ziemię pochodnie i rzucił się do ucieczki.

- Hej, chłopaku! – Vladimir półgłosem zawołał na niego z drzewa – Tutaj jestem…

Rumianek zatrzymał się zdumiony, spojrzał w górę, a kiedy dostrzegł przyczajonego czardzieja, jego twarz zalał rumieniec wstydu. Podszedł do pnia i wdrapał się na górę.

- Boisz się? – spytał Vlad bez ogródek, kiedy młodzieniec znalazł się obok niego.

- Bardzo… - przyznał Rumianek, odwracając twarz – To moja siostra, ale jednocześnie potwór. Widziałem, co zrobiła z tamtymi…

- Nie pamięta cię i nie będzie znała litości – powiedział Vladimir poważnie. – Jeśli chcesz, możesz wrócić do domu.

- Zostanę z tobą! – zawołał młodzieniec żarliwie – Tamci już wiedzą, nikt chyba tej nocy nie zaśnie. Będą do świtu czekali na wieści.

- W takim razie, czekamy. Uprzedzam, że nie będzie łatwo! - oświadczył czardziej z niezadowoleniem w głosie.

- Ale dlaczego? – spytał Rumianek, sadowiąc się wygodnie – Miło tu i przytulnie, a poza tym jesteśmy chyba w miarę bezpieczni?

Nagle klepnął się ręką w policzek.

- Auu..! – jęknął i zaczął rozdrapywać swędzące miejsce.

- Właśnie dlatego! – czardziej naciągnął rękawy kaftana i postawił kołnierz – Nie wziąłeś przypadkiem flaszeczki octu, albo kilku gałązek rozmarynu? Jesteśmy blisko wody, przeklęte komary pożrą nas żywcem…

Przez kolejną godzinę ukryci na drzewie usiłowali zachować spokój, walcząc jednocześnie z atakującymi zewsząd komarami. Grubo szyte koszule i skórzane kaftany chroniły jako tako, ale odsłonięte twarze musieli non stop opędzać od krwiożerczych bestii. Czardziej musiał przyznać, że dotąd nie zdążyło mu się walczyć ze zgrają równie zawziętą, równie nienasyconą… Słońce zaszło tymczasem i wokół zapanował wieczorny półmrok. Zrobiło się chłodno i pomimo tego, że była pełnia lata, siedząc prawie w bezruchu, obaj ukrywający się marzli bezlitośnie. Mogli jedynie czekać, obserwując z wolna zapadającą ciemność, w której mroczny otwór tunelu powoli stapiał się z tłem. Wkrótce pierwsze blade gwiazdy rozbłysły na niebie. Ponad wierzchołkami drzew bezszelestnie śmigały nietoperze, gdzieś w oddali pohukiwała sowa. Nagle, daleko ponad lasem, mroczne dotąd niebo delikatnie pojaśniało. Jednocześnie jakiś dziwny niepokój zapanował w powietrzu: czardziej odczuł zmianę aury jak delikatny powiew nie z tego świata. Zjeżyły mu się włosy na karku i przedramionach, przez policzki przebiegł dreszcz. Reszta świata jakby ucichła w oczekiwaniu: na niebo powolnym, ale dostrzegalnym ruchem wtaczał się księżyc. Idealnie okrągły, oślepiająco jasny, hipnotyzująco piękny. Wkrótce upiorny blask zalał polanę wraz z zakolem strumienia i ciemnym otworem majaczącym w pochyłym brzegu. Vladimir wyciągnął rękę i zacisnął dłoń na ramieniu chłopaka. Ostrzegawczym gestem położył palec na ustach, a potem wbił wzrok w kryjówkę strzygi.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Dandelion
Użytkownik - Dandelion

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2016-06-24 08:39:40