Bezwartościowy człowiek
Poczułem, że ktoś usiadł na mojej ławce. Nie hałasował, nie wiercił się, więc dalej nie otwierałem oczu. Było przyjemnie. Serce biło równo, spokojnie. Zastanawiałem się, na jakie bogactwo świata muszą zwracać uwagę niewidomi. Ile nam widzącym umyka.
I nagle poczułem zapach Marii, bardzo blisko, obecność i oddech na policzku. Wciąż trzymałem zamknięte oczy. Nie pamiętam, żeby używała takich perfum, ale nie o to chodziło. Czułem jej osobistą nutę, którą tak kochałem. Tak wiele razy próbowałem sobie przypomnieć, jak pachnie, ale nie było szans. Umysł pamięta tylko, że zapach był piękny, ale nie może zapisać składu nuty, żeby potem odtworzyć w nosie.
Wziąłem głęboki wdech, a zapach wywołał w głowie obraz ukochanej z przeszłości i natychmiastową reakcję za zamkiem rozporka. Nie spodziewałem się tego.
– W końcu jesteś – wyszeptała.
Uchyliłem powieki i spojrzałem prosto w jej oczy, ciemne i piękne jak żadne inne, a potem na resztę. Zdjęcia nie oddawały rzeczywistości, szczególnie, że kiepski z niej fotograf. Byłem w szoku, że wygląda tak młodo. Najwyżej na czterdzieści kilka lat. Figury mogłaby jej pozazdrościć niejedna trzydziestolatka.
– Moja śliczna – powiedziałem.
Jakby podkręciła sobą blask słońca, zmieniła z majowego na lipcowe. Zrobiło się jaśniej.
– Twoja.
Ująłem jej smukłą dłoń i wstałem, pociągnąłem za sobą, a Maria poderwała się z ławki, jakby nic nie ważyła.
– Jakaś ty młoda. Jak to?
Miała na sobie białą sukienkę nad kolana, jeansową, krótką kurtkę, odkryte buty na obcasie i świetne nogi, na ławce leżała torebka.
Przytuliłem ją i poczułem lekki zawrót głowy. Jak ona pachniała. Wtuliła się we mnie, jakby chciała, żebym ją zamknął w ramionach i była przy tym tak uległa, jakby oddawała mi pełnię władzy nad sobą. Gdybym był młodszy i miał zdrowe serce, podniósłbym ją wysoko. Korciło mnie, bo była taka krucha i szczupła, a moja pompka o dziwo nie kołatała. Może ze zdziwienia, że tak młodo wyglądała? Głupio mi się zrobiło, że jestem taki gruby i zdziadziały.
Dotknąłem jej twarzy i nie mogłem uwierzyć, że to ona, że jest tu z krwi i kości. Patrzyłem w jej oczy, a potem przesuwałem wzrokiem za dłonią, po opalonej skórze. Wplotłem palce w jej długie włosy, miały kolor burgunda.
Zakręciło mi się w głowie.
– Wiktor, co ci jest?
Wróciłem na ławkę, ona usiadła przy mnie. Złapałem kilka głębszych oddechów.
– Przepraszam cię, zakręciło mi się w głowie. Niech to, jakaś ty śliczna.
Zawstydziła się pięknie. Ależ miała klasę.
– Już mi lepiej.
Poszliśmy na spacer. Nie mówiliśmy wiele, a już szczególnie o moim stanie zdrowia. Cieszyłem się, że o to nie pytała. Szliśmy objęci, sycąc się swoją bliskością, próbując panować nad myślami. To tak wiele na razie, że słowa wręcz nie były wskazane. Miałem wrażenie, że nasze myśli płyną w powietrzu wokół nas, oplatają jak niewidzialne nici. Tworzyły barierę odgradzającą od świata. Jeszcze chwila i miały nas porwać w powietrze.
To dowód na to, jak bardzo możemy sami siebie oszukiwać. Nie mieć zielonego pojęcia, o czym myśli druga osoba, i wkładać w jej głowę własne pragnienia.
– Ukochany, dlaczego teraz, tak nagle? Co się zmieniło?
Myślałem o tym, co odpowiedzieć i zdradziłem część prawdy.
– Pamiętasz jak mówiłem, że może jeszcze będziemy razem?
– Pamiętam, marzyłam o tym.
– Dzieci dawno dorosły. I nadszedł czas. Możemy się sobą jeszcze nacieszyć.
– Czekałabym do śmierci.
– To smutne spędzić życie na czekaniu.
Wtuliła się we mnie bardziej.