Bezwartościowy człowiek
Wspominaliśmy czas, kiedy byliśmy tu lata temu, w tym samym pokoju. Ona mówiła, ja słuchałem.
– Byliśmy zaślepieni sobą, nie widzieliśmy wad. Szkoda, że z czasem codzienność je obnażyła. Ale dobrze, że po latach wracamy mądrzejsi, doceniamy siebie i ogrom emocji, które wciąż są żywe. Jesteś moim ideałem.
– A ty moim, ukochana, zawsze byłaś.
Przytuliła się. Nie wierzyłem, że będę czuł ją nagą. I będzie to tak piękna nagość.
– Żałuję, że byłam taka głupia i uniosłam się dumą. Zamiast nie wypuszczać cię z rąk, moje szczęście.
– To już nieważne. Teraz jest najważniejsze.
– Chcę, żebyś wypełnił każdą część mnie.
I powtórzyliśmy wszystko, ale już spokojniej. Mimo to serce zabolało mnie porządnie, a ramiona zdrętwiały. Nie udało mi się tego ukryć.
– Kochanie, co ci jest? – zapytała.
– Serce.
– Co z twoim sercem?
Byłem zły, że pyta, ale bardziej, że ten głupi organ wszystko zepsuł.
– Chore.
Wziąłem leki i odpoczywałem. W końcu poszliśmy po bagaże. To wyczerpało mnie do cna. Obiecałem powiedzieć o sercu na drugi dzień i szybko zasnąłem.
***
Śniadanie zjedliśmy w restauracji folwarku. Usiedliśmy mniej więcej w tym samym miejscu, co przed laty, pod oknem, z widokiem na jezioro. Poranek był jasny i spokojny. Wystrój pewnie zmieniał się przez lata. Teraz przeważała biel. Gości było niewielu, oprócz nas tylko kilka osób.
Patrzyłem na Marię, była śliczna, doskonale pasowała do tego światła.
– Idealnie, jesteś idealna – powiedziałem.
– Kocham cię.
– A ja ciebie, moja śliczna.
– Wiktorze – zmieniła ton. – Musisz mi powiedzieć, co z twoim sercem.
Bałem się tego pytania, ale nie było sensu niczego ukrywać.
Zmartwiła się, mówiła, że trzeba się leczyć, że zajmie się mną i trzeba się za to zabrać jak najszybciej, pieniędzy pewnie mi nie brakuje. Powiedziałem, że leczenie nie ma już sensu. Jestem w kolejce oczekiwania na przeszczep, a szanse na znalezienie dawcy, zanim moje wysiądzie, są bardzo znikome. Poza tym mam inne problemy, jak słaba krzepliwość krwi.
– Pieniądze nie załatwią sprawy? Nie przyśpieszą? – zapytała.
– Pewnie by załatwiły, ale w nieuczciwy sposób. Pozbawiły życia kogoś innego, kto czeka przede mną. Nie mógłbym tak.
– Więc co teraz?
– Nie wiem, ile mi zostało. Mógłbym spędzić mnóstwo czasu w szpitalu, wszczepiliby mi jakąś mechaniczną pompkę wspomagającą i może dożyłbym do przeszczepu. Jeśli mój stan pozwalałby w ogóle na operację, a nie pozwala.
Posmutniała. Ale nie tak bardzo jak się spodziewałem. Patrzała za okno, na brzeg jeziora. A ja chciałem powiedzieć całą prawdę.
– Dlatego odciąłem się od swojego życia, żeby przeżyć z tobą tyle, ile się da, ukochana. Zabezpieczyłem żonę, rodzinę i oddaję tobie całą resztę.
Maria wciąż patrzała za okno.
– Jak zabezpieczyłeś, jaką resztę?
Nie rozumiałem, o co pyta.
– Zostawiłem rodzinie wszystko, żeby nie martwili się o nic, a siebie oddaję tobie. Tak, jak marzyliśmy przez te wszystkie lata. W końcu być razem.
Dopiero wtedy spojrzała na mnie, z wyrazem twarzy jakiego dotąd nie znałem.
– Wszystko? Chcesz powiedzieć, że nie masz nic?
– Zostawiłem sobie tyle, żeby się utrzymać, póki dokonam żywota.
Wypuściła z dłoni serwetkę i powoli położyła ręce na stole.
– Niebywałe, tyle lat… – powiedziała do siebie.