Bezwartościowy człowiek
– Tak mi ciebie brakowało. Żadne wspomnienie nie przekazuje twojej energii. Jesteś w każdym atomie mojego ciała, w każdej myśli i brakowało mi ciebie, moje ujście.
Jej słowa podniecały dodatkowo. I bez nich ciężko było powstrzymywać przełączenie myślenia na mniejszą głowę. Uśmiechnąłem się.
– O czym myślisz? – zapytała.
– Czuję się jak szczeniak. Nie wytrzymam długo, jeśli nie zdejmę z ciebie ubrań.
– Nie ma na co czekać.
No i jeszcze bardziej byłem ugotowany.
– Przestań, proszę.
– Sam zacząłeś. Pragnę cię mocniej, o ile to w ogóle możliwe, jak wtedy, kiedy widzieliśmy się u mnie pierwszy raz. Wysiadłeś ze swojego Mercedesa w krótkich spodenkach i w koszulce. Myślałam, że zjem cię w drzwiach, a ty wąchałeś mnie sycąc się zapachem.
– Wciąż tak pachniesz. Chodźmy do samochodu, muszę cię pocałować, bo zwariuję.
– W końcu.
Wybacz czytelniku tę cukierkowatość, ale tak to wyglądało. Może kiedy skończysz to czytać będziesz w stanie wyobrazić sobie, co teraz czułem. Całe życie marzyłem o chwili, kiedy się z nią spotkam, poczuję, a w rezultacie szybciej przez to umrę.
Nie pocałowaliśmy się od razu dlatego, że mieliśmy swoje lata i nie wypadało całować się publicznie, ale też odwlekaliśmy tę chwilę, żeby lepiej smakowała.
Doszliśmy do samochodu.
– No, ten Mercedes nie jest stary – Maria puściła oczko i niepostrzeżenie oszacowała wartość samochodu.
Uśmiechnąłem się i otworzyłem drzwi. Wsiadła zadowolona, starając się jeszcze dodać sobie klasy. Uważałem, że niepotrzebnie. W środku mościła się dyskretnie. Dobrze czuła się w luksusie, pasował do niej.
Całowaliśmy się długo, a ta rozgrzana kotka rozpuszczała mi się w ramionach. Ależ mi smakowała. Jej twarz, włosy, ciało, po którym przesuwał się materiał sukienki, były jak żywe dzieło sztuki, które pragnąłem posiąść bardziej, niż cokolwiek dotychczas. Niewiele brakowało, a wylądowalibyśmy na tylnej kanapie, jak dzieciaki.
– Jedźmy – powiedziała.
– Tak. Nie masz żadnych rzeczy?
– Ach, mam w samochodzie. Gdzieś tam zostawiłam tego grata. Co z nim zrobić, zabrać, porzucić?
Zapatrzyłem się w jej uśmiech, ależ byłem podniecony. Musiałem się trochę powiercić, żeby ułożyć to i owo.
– Zostawisz tutaj.
Wcisnąłem start, silnik zamruczał cicho, a Maria razem z nim. Podjechaliśmy pod jej Skodę i przełożyliśmy walizkę. Oczami wyobraźni widziałem nas już w folwarcznym pokoju.
W drodze słuchaliśmy Turnaua. W siebie zapatrzeni, jak śpiewał. Nie rozmawialiśmy. Trzymaliśmy się za ręce, coraz bardziej rozanieleni, coraz dalej od tych trzech dekad bez siebie, a bliżej naszej wspólnej przeszłości i przyszłości.
Pominę opis Budyn, folwarku i tego jak się poczuliśmy, kiedy tu dotarliśmy. Inaczej was zemdli, taki to był melodramat. Jeśli chodzi o samą miejscowość, była to mała wieś turystyczna na Pomorzu, nad sporym jeziorem Sterowe. Dookoła szumiały lasy i było pięknie.
Nawet nie wnieśliśmy bagaży, tylko szybko poszliśmy do pokoju, ugasić pożar. Bałem się trochę o swoją pompkę, ale dała radę. Bardziej wstydziłem się swojej nagości. Wyglądam jak okrągły kartofel z obwisłymi cyckami na chudych nogach. Figura jak u Gru, szefa Minionków.
Maria nie widziała tych mankamentów, a przynajmniej nie dała niczego po sobie poznać. Sama wyglądała idealnie, ciało jak wyrzeźbione przez artystę. Kiedy się kochaliśmy czułem się wspanialej, niż kiedy byliśmy młodzi. Pewnie przez te lata tęsknoty i głodu. Zachwycała się mną, jakbym był Adonisem. To podniecało jeszcze bardziej.
Po wszystkim leżeliśmy długo i rozmawialiśmy. Całe szczęście. Ten sflaczały, rozłażący się worek, moje serce, miał chwilę, żeby się uspokoić.