Aż na samo dno
/>
Z odrętwienia, graniczącego z półsnem wyrwało Thure’a nieśmiałe pukanie w drzwi. Powiódł mglistym wzrokiem wokół, spojrzenie wplotło się w złote hafty gobelinów szczelnie okrywających bielone wapnem ściany. Uświadomił się, że znajduje się w zaciszu swej kancelarii.
Znowu stukanie, tym razem już odważniejsze.
- Tak?- spytał zmęczonym głosem kapłan, podtrzymując dłońmi ciężką jak głaz głowę.
-Czcigodny ojcze, jakiś jegomość stoi przed bramą i prosi o natychmiastową audiencję.- Oznajmił niepewnie głos najmłodszego kleryka, pełniącego praktycznie rolę osobistego służącego biskupa Thure.
Kapłan odetchnął głęboko.
- Któż to taki Ischiasie?- spytał dobrotliwie, starając się by w jego głosie nie odbiła się przemożna chęć aby powiedzieć klerykowi żeby się … szybko oddalił.
Młody służący przez chwilę milczał, dopiero po chwili podjął:
-Cóż, nie przedstawił się, czcigodny ojcze… Mówił atoli, iż to sprawa nie cierpiąca…-kleryk zająknął się nagle- trupa, czy jakoś tak…
Thure wzniósł oczy w górę, złorzecząc na nierozgarniętego kleryka.
Po co w ogóle zawraca mi głowę, jakimś nawet nie raczącym się przedstawić, a co dopiero umówić, petentem- myślał rozeźlony biskup.
-Sprawa nie cierpiąca trupa- mruknął- Boże…
Kapłan po chwili wahania wstał ociężale od bogato inkrustowanego biurka. Sapnął gniewnie i niezadowolony ruszył w kierunku wyjścia na korytarz by zbesztać nowicjusza, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie.
Ciekawość.
Zdecydowanym ruchem przycisnął złotą klamkę, pociągnął ciężkie dębowe drzwi z żeliwnymi okuciami na rogach. Kleryk napotkawszy zniesmaczony wzrok biskupa wyjął natychmiast paluch z nosa i wytarł o przykrótką sutannę.
- Czy jest sam?- spytał Thure.
- Tak, czcigodny ojcze, z koniem jest znaczy się- odparł Ischias.
- Wprowadź go więc.
Służący odszedł kilka kroków skrzypiąc sandałami, odwrócił się jednak.
-Czcigodny ojciec jest pewien, że mam wprowadzić konia?- Całkowicie poważnie spytał kleryk.
Biskup pokiwał bezsilnie głową, patrząc w głąb swej kancelarii.
Zdążył się już przyzwyczaić, że służący, jak zresztą powinien, nie grzeszył inteligencją, lecz wciąż potrafiła go zaskoczyć jego nieprzewidywalna w skutkach głupota.
-Wprowadź tylko tego nieznajomego, Ischiasie, konia zaś każ umieścić w stajni. Zapamiętasz? Żebyś tylko nie zrobił odwrotnie…
- Tak. Jegomościa do czcigodnego ojca, konia do stajni, nie odwrotnie.- Twarz kleryka rozciągnęła się w uśmiechu. Odwrócił się i podreptał śpiesznie korytarzem powtarzając pod nosem dyrektywy.
Thure odczekał aż kroki Ischiasa przestaną odbijać się głuchym echem od zawilgoconych kamiennych ścian. Dopiero wtedy zamknął za sobą cicho drzwi kancelarii, przeczesał palcami siwiejące włosy i wygładził delikatnie fałdy mierzwiące delikatną tkaninę sutanny niczym fale na wzburzonym morzu.
Z klasztornych katakumb niósł się pogłos śpiewanego przez mnichów psalmu na zakończenie dnia. Thure próbował znaleźć w myślach numer psalmu, lecz wyleciał całkowicie z głowy. Może to z resztą wcale nie był psalm? Co za różnica.
Biskup usadowił się wygodnie przy biurku, otworzył na chybił trafił opasły foliał. Okularów nie założył- po cóż zdradzać przed nieznajomym swe słabości.
-W końcu jestem biskupem. Muszę wyglądać dumnie i poważnie, wzbudzać szacunek i estymę, a nie wyglądać na niedowidzącego starca- myślał kapłan, spoglądając przez okno na majaczącą w dali osadę. Cały świat, w obrębie widnokręgu ma się rozumieć, przesiąkł magicznym kolorytem zachodzącego właśnie słońca. -Z góry. Tak trzeba, by wzbudzić największą formę szacunku i posłuszeństwa. Strach.
Rozmyślania kapłana przerwało przeraźliwe skrzypnięcie zawiasów.
Thure odwrócił się gwałtowni