Aż na samo dno
płan zastanawiał się, po co w ogóle pojechał za nim, po co tu teraz stoi.
-Zastanawiasz się, czemu tu przyjechaliśmy.- Stwierdził nawet nie otwierając oczu tajemniczy mężczyzna gdzieś z głębi smolistych, połyskujących szat.
Thure otworzył szerzej oczy, cofnął się odruchowo.
-Równie dobrze mogliśmy pojechać w każde inne miejsce.- ciągnął Grendeal, wciąż zza zamkniętych powiek.- To bez znaczenia, gdzie jesteśmy, liczy się tylko, kim jesteśmy. Choć tutaj- wskazał ruchem głowy- pod tym drzewem właśnie, urodziła mnie moja matka. Zawsze zastanawiałem się, czemu akurat tutaj. Może chciała być możliwie najbliżej nieba?- otworzył oczy i wbił, niczym sztylet, zimny wzrok w kapłana.- Jak mylisz, ojcze?
Thure otworzył usta i miał już coś powiedzieć, lecz przerwał mu dziwny, niczym łopot skrzydeł kruka głos Grendeala.
-Chciałem ci coś pokazać, choć.
Stanęli przy samej krawędzi urwiska.
- Spójrz- wskazał palcem w dół.
Thure posłusznie usłuchał i zerknął niepewnie, lecz dojrzał tylko mlecznobiałą mgłę… W jednej chwili opary rozstąpiły się niczym morze, ukazując zdumionemu kapłanowi sceny z jego życia.
Przypadkowe obrazy przesuwały się szybko niczym szprychy w kole pędzącego powozu; biskup nie wiedział czy widzi je rzeczywiście w dole, wśród mgły i skalnych ścian urwiska, czy osobliwy spektakl kreuje jego własna wyobraźnia.
Sceny wyrwane z lat dzieciństwa, młodości, dojrzałości, wreszcie mroczne proroctwo własnej śmierci, przelewały się przed oczami Thure’a, zlewały się w jedno, przenikały, zachodziły na siebie. Wszystko wymieszane razem wirowało przed oczyma, obrazy pojawiały się i znikały, wirowały, wirowały, wirowały…
Zachwiał się, zatoczył i zdawać się mogło, iż już bezwładnie spada w przepaść. Grendeal jednak złapał oszołomionego kapłana w ostatniej chwili. Mimo iż zdusił w gardle krzyk, na jego twarzy tak wyraźnie malowało się przerażenie, jak gdyby ktoś wylał na białą tkaninę czerwień farby.
Biała suknia. Wianek. Ogień. Twarz, ostrze, dym, krzyki.
Wirowały.
Thure opadł na nierówne podłoże, wił się orając stopami bruzdy w kamienistej ziemi, próbował zasłonić rękoma jednocześnie oczy i uszy, głowę wypełniał ból nie do zniesienia pulsujący wraz z ruchem tętnic. Płonąca osada. Teraz tylko to widział wyraźnie. Czuł.
Wianek, dym…
Nagle wszystko ustało.
Thure otworzył zaciśnięte aż do bólu powieki, rozluźnił napięte mięśnie szczęki. Powiódł nieprzytomnym spojrzeniem wokół siebie.
-Wstań.- Rozkazał ponownie głos Grendeala znów siedzącego pod pokracznym konarem.
Kapłan czuł, że nie jest mu się w stanie przeciwstawić. Podniósł się powoli, pod nakazującym spojrzeniem odzianego w czerń mężczyzny ponownie spojrzał w dół.
Obrazy znowu zawirowały.
Nigdy niespełnione marzenia, pragnienia ukrywane przed samym sobą, senne majaki, żądze, których nigdy nie zaspokoił. Obrazy makabryczne, rozpustne, mroczne i przerażające, lecz jednocześnie pociągające, podniecające, wzbudzające dziwną, perwersyjną przyjemność.
Wszystkie myśli, wyciągnięte gdzieś spod dywanu świadomości, brudne i zakurzone, bardzo, bardzo brudne, stanęły naraz w pełnym świetle, ukazały się w całej okazałości przed oczami oszołomionego Thure’a. Płynęły, rozmywały się, by zaraz powrócić w pełni ostre i wyraźne. Wiły się nieczytelną plątaniną, splatały w jedno, dzieliły na miliony scen i fragmentów, wirowały…
Nawet nie poczuł jak pada zemdlony. Nie usłyszał też drwiącego głosu Grendeala:
- I wiedział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre…
-Kim ty jesteś?- spytał podnosząc się z kolan blady z przerażenia Thure, gdy tylko skończył wymiotować.
-Twoim synem ojcze.- Odpowiedział Grendeal, zaś w jego głosie nie było ni krzty ironii. Siedział w bezruchu pod drzewem.
Kapłan otarł u