Ars moriendi
Najpierw jednak pojechałem na pocztę. Otworzyłem swoją skrzynkę, z której wyciągnąłem trzy koperty. Przejrzałem je w samochodzie. Jedna była od emerytki, której nie starcza na leki, chciałaby już umrzeć, ale nie potrafi tego zrobić. Drugi przypadek był tragiczny. Jakiś literat o nazwisku Horsztyński, sprzedał Diabłu duszę za talent i chciałby się jakoś wywinąć z kontraktu. Niestety nic nie mogłem zrobić w tym przypadku. Trzecia koperta zaś była od 300-letniego wampira, który miał już dość nieśmiertelności. To może być ciekawe. Ale teraz muszę lecieć, bo pan hrabia czeka...
Jak niektórym wiadomo, lelki zbierają się, gdy ktoś ma umrzeć. Nie mam pojęcia, po co im ludzka dusza, ale jeżeli po śmierci człowieka odlecą, to znaczy, że nie udało im się jej złapać. Jeżeli zaś wybuchną swoim lelkowym śpiewem, który przypomina śmiech, to znaczy, że złapali duszę zmarłego. Ale ja przecież jestem full service i od razu wyciągnąłem z bagażnika sprzęt odstraszający ptaki. Już moja w tym głowa, żeby zająć się panem hrabią i jego duszą.
W ostatnich dniach swego życia, pan hrabia bardzo zainteresował się ars bene moriendi, czyli sztuką dobrego umierania. Ludzie w średniowieczu często wierzyli, że to nieważne, że ktoś całe życie przeżył jako łajdak, jeżeli umarł dobrą śmiercią. Pan hrabia oczywiście za młodu nie był święty, za kołnierz nie wylewał i żadnej pannie nie przepuszczał. Ale teraz chciał umrzeć śmiercią, jaką uznał za stosowną. I pogodził się z Bogiem, choć ostatniego namaszczenia nie chciał i wyraził się bardzo wulgarnie na temat księży.
Zastałem go w jego pokoju, gdzie drzemał na łóżku z baldachimem. Sprawiałby wrażenie martwego, gdyby nie to, że raz na jakiś brał głęboki wdech. Jakby chwytał się życia ostatkami sił. Obudziłem go delikatnie.
- Ach, to ty, mój kacie, moja kostucho. - Otworzył powoli swe błękitne oczy, w których zachował się cień młodości i kontrastowały z pomarszczoną twarzą. - Zalałeś już wannę gorącą wodą?
- Jeszcze nie, panie hrabio.
- To dobrze. Nie zalewaj.
- Jak to? Więc nie chce pan odejść jak starożytni Rzymianie, podcinając sobie żyły w wannie z gorącą wodą, by śmierć była mniej bolesna?
- Ty byś mi podciął żyły, kacie mój niemiłosierny. Po pierwsze ręce mi się za bardzo by trzęsły, a po drugie, i najważniejsze!, samobójstwo to przecież grzech najstraszniejszy.
- Ależ oczywiście.