Ars moriendi
Słońce by go nie zabiło, lecz mogłoby go poparzyć tak, że potrzebowałby roku by dojść do siebie. I tu wkraczałem ja. Gdy ból zaczął dominować nad doznaniami estetycznymi, wbiłem mu cisowy kołek zanurzony w krwi baranka.
- Być... albo nie być... - rzekł słabo, lecz z zawadiackim uśmiechem. - Prawda? - Puścił do mnie oko i odszedł. Niestety nie mam pojęcia gdzie.
Hamletowskie pytanie. To zabawne, że ludzie interpretują je jako życie, albo śmierć, istnienie lub nie istnienie. Ale nie na tym polega ta zabawa. Śmierć czeka nas wszystkich i choć można oszukiwać jak pan Miklaszewicz, w końcu przyjdzie po ciebie niezbyt ponury żniwiarz, który w wolnym czasie pielęgnuje ogród i grabi liście. Nie, rzecz w tym, jak zamierzasz przeżyć swe życie, „jak ścierpieć pogardę i zniewagi świata”. Być, znaczy przyjmować je na klatę, iść z podniesionym czołem i płynąć pod prąd zamiast z prądem, jak martwe ryby. Pomimo kłód rzucanych pod nogi, wiatru w oczy i chuja w dupie iść przed siebie. Mieć wpływ na rzeczywistość i zmieniać ją, zamiast poddawać się jej biernie, jak bardzo zła by nie była. Bo być biernym, to jak w ogóle nie być. Być biernym to chować się pod parasolem kiedy los na ciebie pluje i chodzić na czworakach kiedy podstawia ci nogi. Jeść, pić, srać, pracować, spać to wegetacja, a nie życie, a wegetacja jest dla roślin. Nasz świat jest zły, żyjemy w beznadziejnym uniwersum, po złej stronie galaktyki. Możemy się temu podporządkować mówiąc „i tak przecież nic nie mogę zmienić” i wiesz co? Rzeczywiście nic się nie zmieni. Możemy też BYĆ i odcisnąć swoje piętno na tym świecie. Każdy najdrobniejszy dobry uczynek zmienia rzeczywistość na lepsze.
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon, a dzwonek „Always look on the bright side of life” wystraszył gołębie.
- Już wstałaś? Tak kochanie, już niedługo będę wracał, więc mogę zawieźć dzieciaki do szkoły...