Aletheia
- Długo zamierzasz jeszcze tak stać i moknąć? Czeka nas daleka droga.
- Szlak jest strzeżony – odpowiedział chłopiec uświadamiając sobie nagle ten istotny fakt. Gdyby nie tajemniczy mężczyzna, pewnie wpadłby prosto w ręce straży nocnej...
- Nie dzisiaj. Za to jeśli pozwolisz mi zostać twoim przewodnikiem, poprowadzę cię drogą, której nie zna żaden z tych, którzy chcieliby się schwytać.
- Co to za droga?
- Szlak Siedmiu Miast. Niegdyś popularny, ze względu na sanktuaria, dziś całkowicie zapomniany. Nie jest to droga najłatwiejsza, ale jedyna, która doprowadzi cię do celu. Więc jak będzie?
- Chyba nie mam wyboru.
- Zawsze jest jakiś wybór. W tym przypadku możesz pójść ze mną do stolicy lub dać się jutro złapać.
- Też mi wybór.
- Fakt, ograniczyłem go trochę. Mogłeś wybrać utonięcie. Burza mocno nadwyrężyła ten stary mostek. Gdybyś się nie zatrzymał, złamałby się i wpadłbyś do rzeki, uderzając się po drodze w głowę, co raczej nie poprawia umiejętności pływackich. Wolałem ci tego oszczędzić. Więc jak będzie?
- Prowadź – odpowiedział chłopiec po chwili milczenia.
- Gratuluję rozsądku. To cenny i rzadki dzisiaj dar, powinieneś częściej go używać.
- Żartowniś z ciebie.
- Tylko w wyjątkowych sytuacjach, ale nie przejmuj się, przywykniesz. Będziesz miał na to dużo czasu.
- Tego właśnie się obawiam.
Rozdział trzeci
Thehiam
Świat ucichł w tej samej chwili, w której zeszli z głównej drogi, jak gdyby burza nie miała dostępu do podróżujących Szlakiem Siedmiu Miast. Nathielos nigdy o nim nie słyszał i nie sądził, żeby bez przewodnika kiedykolwiek na niego trafił, nawet przypadkiem. Droga miała tę właściwość, że raz dostrzeżona stawała się tak wyraźna, że nie sposób było jej zgubić, ale dla nieświadomych jej istnienia była praktycznie niedostrzegalna. Od pozostałej części lasu odróżniał się tylko tym, że dało się nim swobodniej wędrować.
Przemoczone ubranie sprawiało, że chłopiec cały dygotał z zimna, ale o postoju nie mogło być jeszcze mowy. Dopiero o świcie, gdy zostawili wioskę daleko za sobą, zatrzymali się na niewielkiej polanie by wysuszyć ubrania. Dzień zapowiadał się słonecznie, ale poranek był na tyle rześki, że musieli rozpalić ognisko, żeby zapobiec wychłodzeniu. Przez cały ten czas towarzysz Nathielosa milczał, co chłopcu niespecjalnie przeszkadzało. W drodze zapytał go tylko o imię. Brzmiało ono Thehiam.
W świetle dnia Nathielos wreszcie mógł mu się dokładniej przyjrzeć. Thehiam wyglądał na niewiele starszego od niego. Rysy twarzy miał nad wyraz nijakie, za to oczy były wprost niezwykłe. Głęboki, ciemny błękit, który przywodził na myśl nocne niebo. Oprócz figlarnego błysku przypominającego pierwszą gwiazdkę, migoczącą radośnie na ciemniejącym niebie, było w nich coś jeszcze, jak gdyby podobieństwo do kogoś znajomego. Całość dopełniały przydługie włosy, znajdujące się w skrajnym nieładzie. Mimo to, na skraju świadomości czaił się niczym nieuzasadniony lęk i fascynacja, które stawały się tym wyraźniejsze, im dłużej wpatrywało się w te niezwykłe oczy...
- Może masz ochotę na coś ciepłego? - zapytał Thehiam, wyrywając chłopca z zamyślenia. Nie czekając na odpowiedź wyciągnął ze skrytej pod płaszczem torby mały rondelek, napełnił go wodą z pobliskiego strumyka i wstawił do ogniska. Po dokładnych oględzinach polany narwał trochę ziół, które wrzucił do gotującej się wody. Powstały napój przelał do dwóch kubeczków, wręczając jeden Nathielosowi. Chłopiec ostrożnie skosztował wywaru, który nie tylko świetnie smakował, ale także doskonale rozgrzewał zziębnięte ciało.
- Smakuje? Pij śmiało, nie zamierzam cię otruć. Mówiłem już, że jestem twoim przyjacielem.