Aletheia
- To chyba dobrze, będę mógł się rozwinąć, zrozumieć świat...
- Co wiesz o Alethei?
Pytanie tak zaskoczyło chłopca, że dopiero po chwili dotarło do niego, o co chodzi. Podał ojcu pergamin. Mężczyzna przejrzał pospiesznie jego zawartość.
- Musisz to zabrać ze sobą i jak najszybciej uciekać. Urzędnik nie wie o pergaminie, w przeciwnym razie już byś nie żył.
- Dlaczego? Ja chcę tylko przyczynić się do poprawy życia...
- Nie rozumiesz, Aletheia to coś więcej niż tylko urodzaj. W instytutach państwowych nie znajdziesz tego, czego szukasz. Jeżeli nie uda im się z ciebie zrobić bezmyślnego niewolnika, zabiją cię. Wystarczy cień podejrzenia, że masz własne zdanie i nadal potrafisz samodzielnie myśleć.
- Ale...
- Koniec dyskusji! Bierz to, co najpotrzebniejsze i uciekaj. Zostaw krótki liścik, żeby myślano, że uciekłeś z domu. Ja wrócę do domu urzędnika, rano muszę wyglądać na równie sponiewieranego jak on. To powinno odsunąć od nas podejrzenia i może opóźni poszukiwania.
- Nawet nie wiem dokąd mam iść – powiedział chłopiec pakując się.
- Kieruj się w stronę stolicy. Jeśli istnieje odpowiedź na twoje pytania, to właśnie tam. Podróż nie będzie bezpieczna, ale podejmując ją masz większe szanse na przeżycie, niż zostając w domu. Poleciłbym ci jakiegoś towarzysza, ale nie znam w tych stronach nikogo, komu wystarczająco bym ufał. Skoro jednak stary pustelnik znalazł sposób, żeby do ciebie dotrzeć, to sądzę, że szybko spotkasz jakiegoś przewodnika. Jeżeli szczerze pragniesz odnaleźć źródło Alethei, to spotkasz na swojej drodze ludzi, którzy ci w tym pomogą.
Nawałnica szalała już na dobre, gdy ojciec żegnał się ze swoim synem. Na drogę dał mu ojcowskie błogosławieństwo. Był to najcenniejszy podarek, na jaki było go stać i jednocześnie jedyny, jaki mógł się w tej sytuacji przydać. Długo wpatrywał się w ciemność, w której znikł Nathielos, wśród wichru i ulewy.
- Strzeż go na wszystkich jego drogach... - wyszeptał jeszcze w pustkę, po czym pobiegł do domu urzędnika.
Nathielos biegł, z całych sił zmagając się z nawałnicą, która szalała nie tylko na zewnątrz, ale także w sercu chłopca. Ulewny deszcz i porywisty wiatr były niczym w porównaniu z gniewem, który go opanował. Nie chodziło tu tylko o to, że po raz kolejny rozmowa z ojcem odbyła się na jego zasadach. Nie chodziło nawet o to, że go posłuchał, choć przed pójściem spać snuł już wspaniałe plany na przyszłość. Najbardziej frustrujące było to, że jego ojciec miał rację, a Nathielos okazał się naiwniakiem, który sprzedał prawdziwy skarb za fałszywą monetę. Nawet głupiec dostrzegłby, że urzędnik próbuje go zmanipulować.
Gniew zaślepiał, odbierał chłopcu zdolność decydowania i racjonalnego myślenia, które tak cenił. Biegł więc przed siebie, napędzany emocjami, aż w końcu coś sprawiło, że musiał się gwałtownie się zatrzymać. Na moście stała zakapturzona postać w szarym płaszczu, z lampą w ręku. Powaga i spokój, jakie dało się wyczuć od nieznajomego nie pozwalały chłopcu zrobić ani kroku więcej, choć fizycznie przejście obok nie powinny sprawić żadnego problemu. O całym gniewie też musiał zapomnieć. Uleciał, czy raczej schował się w jakimś zakamarku serca, aby wrócić przy najbliższej okazji.
-Kim jesteś? – zapytał, z trudem przezwyciężając oszołomienie.
- Twoim przyjacielem.
- Nie mam przyjaciół.
- Masz, tylko ich jeszcze nie poznałeś.
- Ciebie też nie znam.
- Wystarczy, że ja znam ciebie.
Chłopiec przyglądał się uważnie nieznajomemu, usiłując przebić się wzrokiem przez ciemności. Kaptur skutecznie zasłaniał twarz. W świetle lampy dało się dostrzec jedynie uśmiech. Nie pasował on do całego wrażenia, jakie nieznajomy na nim wywarł, ale Nathielos nie był w stanie określić, dlaczego.