Aletheia
- Nadal cię nie znam. Spotkaliśmy się już kiedyś?
- Znam dobrze twojego ojca.
- Nigdy o tobie nie wspominał.
- Może nie było okazji? Nie rozmawiacie chyba zbyt wiele.
Chłopiec speszony spuścił wzrok. Znowu zaczął go trawić ten sam gniew, który towarzyszył mu podczas ucieczki z domu.
- Dlaczego nie zatrzymaliśmy się przy ruinach sanktuarium? - zapytał, próbując zmienić temat. - Moglibyśmy ostrzec pustelnika.
- Zrobiłem to przed naszym spotkaniem. Jest gotowy.
- Na co? Czy nie powinien uciekać?
- Na jego oczach wymordowano najbliższych i wszystkich, którzy usiłowali bronić sanktuarium. Jego samego oszczędzono tylko dla przestrogi, by nikt z waszej wioski nie śmiał słowem choćby wspomnieć o tamtej zbrodni i o Alethei. Sanktuarium przy Ari utrzymało się najdłużej. Jego likwidacja była ostatnim i najokrutniejszy aktem, który miał skazać Aletheię na całkowite zapmnienie. Całe życie starca było jednym wielkim cierpieniem, a mimo to starał się ze wszystkich, by przetrwać. Wiesz, co było jego siłą?
- Pewnie pragnienie zemsty.
- Zemsta? Nie, zemsta i nienawiść zatruwają umysł, sprawiają, że człowiek jest niezdolny do bezinteresownej pomocy. A on przecież ci pomógł.
- Skąd...?
- Podtrzymywała go nadzieja, że spotka kogoś, kto będzie zdolny podjąć poszukiwania Alethei. Czekał na ciebie. Teraz może w pokoju oczekiwać na śmierć, ucieczka i tak byłaby ponad jego siły. Spocznie między swoimi bliskimi, na terenie sanktuarium.
- Kto go niby pochowa? Kaci? Urzędnik?
- Twój ojciec. Będzie to ryzykowne, ale skoro udało mu się znaleźć sposób, by cię ostrzec nie ściągając na siebie podejrzeń, to potajemny pochówek nie będzie dla niego żadnym problemem.
- Jasne, mnie kazał uciekać, a sam poszedł pić – warknął Nathielos, zły, że rozmowa wróciła na temat ojca. - Niezły sposób na odsunięcie podejrzeń.
- Zrobił to, by cię chronić.
- Wóda mu tylko w głowie, na niczym innym mu nie zależy, a już najmniej na mnie! Teraz pewnie się cieszy, że pozbył się problemu!
- O proszę, niby taki bystry, a nie potrafi dostrzec, że ktoś się o niego troszczy.
- Troszczy? Nigdy mi nie pomógł, nigdy go nie było, gdy go potrzebowałem. Sam musiałem się uczyć, sam musiałem radzić sobie z problemami. To według ciebie ma być troska?!
- Nie zauważyłeś w nim niczego szczególnego?
- Pijak i tyle.
- Jak wszyscy w twojej wiosce, ale nie zamierzam tego usprawiedliwiać. Powiedz mi, czy naprawdę nie zorientowałeś się, że wśród twoich szkolnych kolegów panowała istna plaga złamań i siniaków? - W okolicach łatwo o wypadek...
- Czy kiedykolwiek byłeś świadkiem takiego wypadku? Albo czy sam przyszedłeś do szkoły posiniaczony?
- Chcesz powiedzieć...
- Czy twój ojciec kiedykolwiek podniósł na ciebie rękę?
- Przestań!
- Praus włożył wiele wysiłku, by ochronić cię najpierw przed sobą samym, a później przed innymi. Narażał życie manipulując dokumentami, by ochronić twój umysł przed trucizną, którą urzędnik i jemu podobni ogłupiają mieszkańców.
- Powiedziałem żebyś przestał! - krzyknął Nathielos. W jego wnętrzu kotłowały się skrajne emocje, a prawda próbowała przebić się przez ich blokadę do umysłu, powodując coraz bardziej nieznośny ucisk.
- Twój ojciec kocha cię i troszczy się o ciebie.
- Więc dlaczego cały czas zachowywał się tak, jakby żałował, że w ogóle istnieję? Dlaczego pozwalał mi siebie nienawidzić?!
- Nikt nie jest doskonały. Nawet, jeśli ktoś bardzo kocha, nie zawsze potrafi to okazać. Twój ojciec widocznie do takich ludzi należy.
Wewnętrzna blokada ustąpiła i chłopca zalała gwałtowna fala uczuć i wspomnień, prawdy, którą ignorował, jako sprzeczną ze swoimi wyobrażeniami o ojcu. Nie potrafił już powstrzymać łez. Skulił się wstrząsany spazmami płaczu. Thehiam objął go, szepcząc mu do ucha.