Aletheia
- Jeden wystarczy?
- W zupełności. Teraz idź i zdobądź Chleb Pustyni. Przyjmij też wszystko, co piekarz zechce ci ofiarować. Jest bardzo hojny.
Rozdział czwarty
Ataivari
Dzięki niespotykanym nigdzie indziej złożom kamieni szlachetnych oraz metali, Ataivari było najbogatszym miastem w kraju. Występowało tu chyba wszystko, co cenne: od diamentów po srebro, a kopalnie wydawały się być niewyczerpane. Dystrybucja tych bogactw na kraj, była ograniczana ze względu na gospodarkę, ale dla mieszkańców nie było żadnych limitów. Wielkie zdziwienie ogarnęło Nathielosa, gdy tylko znalazł się w granicach miasta. Spodziewał się ulic wykładanych diamentami, srebrnych i złotych latarni, marmurowych domów i wszelkich objawów bogactwa. Zamiast tego miasto przypominało wysypisko śmieci. Między walącymi się domkami z szarego kamienia snuli się żebracy, którzy na jego widok wyciągali ręce w błagalnym geście. Większość z nich wyglądała na zbyt słabych, żeby cokolwiek powiedzieć. Ci, którzy zdołali do niego podejść, prosili o złoto i diamenty. Choć widać było, że wszyscy oni cierpią głód, na wzmiankę o chlebie, który obiecał przynieść w drodze powrotnej, machali tylko ręką.
W miarę zbliżania się do centrum ruiny ustępowały coraz to solidniejszym i wyższym budowlom. Przypominały one jednak bardziej niezdobyte twierdze niż budynki mieszkalne: grube mury, małe, zakratowane okna i solidne wrota. Nieliczni ludzie, których dało się spotkać na ulicach przemykali się nerwowo, tuląc do piersi małe zawiniątka, jakby się bali, że ktoś ich okradnie.
Skrzyżowanie, przy którym miała znajdować się piekarnia okazało się być centralnym placem miasta. Na jego środku stał ogromny, spiżowy posąg przedstawiający smoka. Według legendy miał on strzec bogactw miasta przed złodziejami.
Odnalezienie piekarni okazało się dosyć proste - była jedynym czynnym lokalem w okolicy. Po innych sklepach zostały tylko puste witryny i tablice informujące o braku towaru. Jeszcze zanim Nathielos przekroczył próg, w jego nozdrza uderzył cudowny zapach świeżego pieczywa, który sprawił, że natychmiast poczuł głód. Musiał jednak cierpliwie stanąć w kolejce. Stojący za ladą mężczyzna stanowił prawdziwy okaz zdrowia. Twarz miał rumianą, a biały fartuch opinał dość pokaźny brzuszek. Za to jego klienci niewiele różnili się od żebraków z przedmieścia. Byli jedynie lepiej ubrani, ale poza tym ich nerwowe ruchy przypominały raczej narkomanów na głodzie.
Mimo usilnych starań piekarza, jego klienci kupowali w milczeniu i nawet po dokonaniu transakcji odchodzili albo wręcz wybiegali smutni. Płacili głównie złotem i brylantami, a w zamian dostawali maleńki bochenek chleba. Dla Nathielosa były to ceny raczej wygórowane, ale w tak bogatym mieście zapewne stanowiły standard. Tym bardziej więc dziwił się, że płacenie za chleb przychodziło ludziom z takim trudem.
- W czym mogę pomóc, młodzieńcze? - zapytał mężczyzna uśmiechając się zaraźliwie.
- Ma pan może Chleb Pustyni?
- Chleb Pustyni? Wiesz, jest to towar rzadki i niezwykły. Gdyby dało się go wycenić, zapewne nawet w tym mieście nikogo nie byłoby na niego stać, ale gotów byłbym go dać pierwszemu napotkanemu żebrakowi, jeśliby tylko o niego poprosił.
- Powiedziano mi, że to wystarczy – powiedział kładąc na ladzie agat. Piekarz przyjrzał się najpierw kamieniowi, a potem chłopcu.
- Niezwykły klient proszący o niezwykły towar. To chyba idealna chwila, aby zakończyć pracę, nie uważasz? - Nie czekając na odpowiedź piekarz wyszedł zza lady, zamknął drzwi piekarni i spuścił rolety. Następnie zaprowadził Nathielosa na zaplecze, gdzie usiadł za biurkiem i zaczął ze wszystkich stron oglądać agat. W końcu wyciągnął spod koszuli zawieszony na szyi kawałek kryształu i zbliżył go do kamienia. W kontakcie z kryształem, agat zaczął się jarzyć cudownym światłem, kojarzącym się z księżycem odbitym w zmarszczonej falami tafli wody.