Aletheia
A dzisiaj ten właśnie starzec stał po drugiej stronie rzeki i zdawał się oczekiwać na niego. Ich spojrzenia spotkały się na jeden krótki moment, ale to wystarczyło. Pustelnik czegoś od niego chciał, Nathielos był tego pewien. Była to myśl ekscytująca i niepokojąca zarazem. W odpowiedzi na wyzwanie chłopiec jedynie skinął starcowi głową, że rozumie i uciekł, rozlewając po drodze niemal połowę zawartości wiader. Nie miało to większego znaczenia, gdyż Nathielos uprawiał ogród dla zabicia czasu. Ze względu na słabe zdrowie, a także dzięki znajomościom taty, chłopiec nie musiał pracować w hucie ani kopalni, czas więc spędzał na nauce i uprawianiu ogrodu. Zbierał z niego co roku jakieś plony, ale były one tak słabe, że nie byłby w stanie zaspokoić własnych potrzeb, a co dopiero wykarmić rodzinę.
Cała żywność pochodziła z Laug. Uprawiane tam specjalne, stworzone przez naukowców odmiany roślin i grzybów przetwarzano w fabrykach i rozprowadzano po całym kraju. Tak było zresztą z większością dóbr materialnych. Każda wioska, czy miasto, specjalizowało się w konkretnym rodzaju produkcji, dostarczając produktów lub surowców innym miastom. W ten sposób, dzięki dobrej organizacji państwa powstała sieć zależności utrzymywana przez władze w należytym porządku, dzięki czemu nikomu niczego nie brakowało.
Prawie nikomu. Prawie niczego. Nathielos na przykład czuł się przytłoczony tą głęboką zależnością. Gdyby nie choroba musiałby pracować przy wydobyciu lub przetwarzaniu rudy i nikt by się nie przejmował jego aspiracjami. Chłopiec posiadał bardzo sprawny intelekt, a do tego niezaspokojoną ciekawość świata. Pakowało go to w różne tarapaty, ale zwykle od początku do końca panował nad sytuacją i dlatego zawsze wychodził z kłopotów cało.
W tej jednak chwili nie panował nawet nad sobą, o sytuacji nie wspominając. Dlaczego uparł się, żeby najpierw podlać ogród? Przecież nigdzie mu się nie spieszyło, mógł zostawić wiadra i pójść do pustelnika. Ledwie dotarł do ogrodzenia swoich skromnych upraw, wylał zawartość wiader niemal na oślep w kierunku warzyw i wściekły na siebie, rzucił się biegiem w kierunku rzeki. Nie była ona specjalnie okazała, pokonanie jej nie stanowiło problemu dla szesnastolatka, nawet tak wątłego, jak on. Już po chwili stał w miejscu, gdzie przed kilkunastoma minutami widział pustelnika.
Mimo usilnych poszukiwań, Nathielos nie znalazł tam żywej duszy. Spostrzegł tylko starannie zapakowany zwój, jakby zostawiony specjalnie dla niego. Wziął go nie zastanawiając się zbyt długo, po czym udał się w drogę powrotną. Zżerała go ciekawość, ale czuł, że skrywa on tajemnicę, wymagającą szczególnych środków ostrożności. Nie mówiąc nic rodzicom ukrył go w sypialni i starał się o nim nie myśleć. Musiał zaczekać do zmroku, żeby być pewnym, że absolutnie nikt nie przeszkodzi mu w jego przeczytaniu.
Przez resztę dnia starał się zachowywać normalnie. Kolację zjadł w towarzystwie matki, opowiadając o sprawach bez znaczenia. Narzekał na suszę i na brak książek dotyczących upraw. Na temat pustelnika nie zająknął się nawet słowem.
Wkrótce dołączył do nich ojciec. Wróciwszy z pracy pocałował żonę na przywitanie i zajął miejsce przy stole. Czuć było od niego alkohol, jak zwykle zresztą. Nie było dnia, żeby ojciec wracał do domu w pełni trzeźwy. Nigdy wprawdzie się nie awanturował, nie bił, nie krzyczał. Właściwie to rzadko cokolwiek mówił. Nathielos miał ochotę opowiedzieć mu swoją dzisiejszą przygodę. Może udałoby mu się wreszcie sprowokować ojca do powiedzenia czegokolwiek, albo nawet dyskusji?