Aletheia
Przez chwilę obaj wpatrywali się z zachwytem w jarzący się agat, aż w końcu piekarz zabrał swój kryształ i światło natychmiast zgasło.
- Czy to był...
- Kryształ Alethei. Nie chwal się nikomu, że go widziałeś. Za jego posiadanie można stracić życie, ale tylko tak jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, że agat jest autentyczny i nie został skradziony.
- Co by się stało, gdyby agat był skradziony?
- Nic. Zupełnie nic. Nie zajaśniałby ani odrobinę, a nawet straciłby ten wewnętrzny blask, który ma w sobie. Jeden agat jest cenniejszy niż wszystkie skarby tego świata razem wzięte, ale zdobyty niegodziwie staje się bezwartościowy. Jest to jeden z głównych powodów, dla których agaty nigdy nie stały się oficjalnym środkiem płatniczym. Żeby miały jakąkolwiek wartość, trzeba je albo samemu znaleźć, albo od kogoś otrzymać.
- A gdzie można znaleźć taki agat?
- Właściwie wszędzie. Są całkiem pospolite, tylko nie zawsze łatwo je dostrzec. Nawet w naszych kopalniach ich nie brakuje. Niestety, kamienie szlachetne są dla mieszkańców Ataivari tak pociągające, że nawet jeśli ktoś wchodzi do kopalni szukać agatów, wychodzi z nich z rękami pełnymi szmaragdów lub rubinów, których mu ciągle za mało. Niegdyś był to problem tylko elit, dzisiaj dotyczy już wszystkich. Ludzie giną tu z głodu.
- Jak to w ogóle możliwe? Przecież wszyscy muszą być obrzydliwie bogaci, nie stać ich na chleb?
- Oczywiście, że ich stać. W tym mieście nawet żebracy śpią na klejnotach, ale nawet oni prędzej umrą z głodu, niż pozbędą się choćby okruszyny złota.
- Nie da się im jakoś pomóc?
- Sprzedaję chleb po najniższych cenach, na jakie pozwala mi prawo, ale mimo to niewielu jest w stanie cokolwiek kupić. Mając dostęp do źródła Alethei byłbym w stanie uleczyć przynajmniej niektórych, a tak jestem bezradny. Mogę jedynie chronić mieszkańców okolicznych wiosek, którzy dla odmiany nie mają za co kupić jedzenia. Moi ludzie rozdają potajemnie cały chleb, którego nie udaje mi się sprzedać, a codzienny utarg wymieniają na mąkę.
- A ten cały Chleb Pustyni, też pan rozdaje?
- Nie uszanowaliby go. Została mi zaledwie jedna sakiewka. Wystarczy na długo, ale jeśli zaczekasz kilka dni, może uda mi się zdobyć niezbędne składniki i przygotować go więcej.
- Chyba nie będzie to konieczne. Thehiam twierdzi, że po drodze do stolicy jest jeszcze jedno miejsce, gdzie będziemy mogli go dostać.
- Podróżujesz z Thehiamem? - zapytał jakby lekko zszokowany.
- Tak, podobno nawet pana zna.
- Och, jemu wystarczy jedno spojrzenie żeby kogoś poznać. Jeśli pofatygował się osobiście, żeby ci towarzyszyć, może to oznaczać tylko jedno – czas jest bliski!
- O czym pan mówi?
- O Alethei oczywiście! Przecież to ona jest celem waszej wędrówki, prawda?
- Niby tak, ale nie jestem pewien...
- Dosyć pogaduszek, nie wolno ci zwlekać. Tu masz woreczek z Chlebem Pustyni. Cokolwiek się stanie, nie wolno ci go zgubić. Pozdrów koniecznie Thehiama. Weź jeszcze ten kosz z bułkami. Najlepiej weź tyle, ile zdołasz udźwignąć. Chodź, pomogę ci.
Piekarz skakał wokół Nathielosa jak dziecko cieszące się z prezentu. Chłopiec, nawet gdyby chciał, nie był w stanie niczego mu odmówić. Ostatecznie wyszedł z piekarni z koszem pełnym pieczywa, z trudem się poruszając. Żeby uniknąć napaści, o które podobno łatwo, opuścił miasto inną drogą, wskazaną przez piekarza. Obchodząc mury dookoła natknął się na koczującą przy skraju lasu rodzinę. Dwoje dorosłych i gromadka dzieci w różnym wieku. Wszyscy wpatrywali się w niego głodnym wzrokiem. Przez moment zastanawiał się, czy ich nie zignorować, ale na widok łez najmłodszego z dzieci serce w nim stopniało. Thehiam wysłał go tylko po chleb pustyni. Reszta i tak stanowiłaby zbędny balast.