Kołobrzeg, Poznań, Warszawa. Marek, Zuzanna, Michał, Weronika i tajemniczy kot.
Grupa przyjaciółek spotyka się i wspiera po klęskach swoich kolejnych związków z facetami. Jedna z nich, Zuzanna, jest pisarką, która kiepsko sobie radzi z życiem i pisaniem. Przeżywa rozstanie z facetem, który ją oczarował i szybko ostygł. Za radą przyjaciółki, równie jak ona nieszczęśliwej w miłości, postanawia zapłacić podejrzanemu wróżbicie za rytuał, dzięki któremu ukochany do niej wróci.
Nieszczęśliwy splot niesamowitych wydarzeń sprawia, że nie wszystko układa się tak, jak zainteresowani sobie wyobrażali. Na szczęście wszystko kończy się dobrze, a bohaterowie uświadamiają sobie, że chociaż miłość jest esencją życia, to jeszcze ważniejsza od niej jest przyjaźń.
Anna Rybkowska pisze świetnie, o czym mogłam się przekonać nie raz i nie dwa. W tym wypadku uległa pokusie zwrócenia się ku żartowi literackiemu. Całkiem zgrabnie tę historię zagmatwała, odczarowała i doprawiła dowcipem w dobrym stylu. To książka, która was zaskoczy!
- Iwona Banach, autorka wielu komedii z suspensem
Do lektury Miłosnej loterii zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać fragment książki Miłosna loteria. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział dziewiąty
Zuzanna i ból istnienia
Wydanie nowej powieści wywołało kilka reperkusji. Zuzanna musiała udzielić wywiadu w telewizji regionalnej. Sława wprawdzie lokalna, ale zawsze. Wydawca-łaskawca wielce nalegał, molestował stacje, aż się udało. W czasie antenowym najmniej uczęszczanym bo wcześnie rano, w porze śniadaniowej, kiedy telewizję oglądają tylko chorzy w szpitalach, bo jest tuż po obchodzie. Ale nikt nie zaprzeczy, że to w społeczności pacjentów jest największa grupa wiernych czytelników. Nie mają wszak, poza telewizją, lepszej alternatywy.
Zjawiła się wcześniej, czyli musiała nastawić budzik na piątą rano, żeby się nie spóźnić na siódmą, bo czekało ją studyjne pacykowanie, musiała się również jakoś ubrać, a to zawsze wiązało się z komplikacjami. Wybrać casualową sukienkę z kieszeniami, oversize czy raczej wieczorową? W końcu pisze o alkowianych ekscesach. Może na czarno i w koronkach? Nie, wyglądała pretensjonalnie, brakowało tylko boa z piór! Z drugiej strony objawiła się przesłanka najbezpieczniejszej opcji, sportowej, bo co ma wieczór do studia śniadaniowego? Czyli buty w typie sztybletów, spodnie, bluzka. Nie, bluza, typu jogging, z kapturem. Bez przesady! Sweter, najlepiej ażurowy. Wypada iść do studia w czarnym, prześwitującym topie i staniku?
Groza ją zdjęła o wpół do siódmej, bo dalej nie miała pojęcia, co założyć. Zamówiła taksówkę. Wyjęła z szafy wszystko, po kolei. Dopadła szuflad w drugim pokoju.
Ostatnio w czymś tak dobrze się czuła… Co to było? Gorączkowo przebiegała meandry pamięci. Aaaaa… tak! To był swobodny, funkcjonalny strój roboczy, czyli dres po bratanku, w którym w gimnazjum biegał na siłownię. I założyła go, żeby uprzątnąć piwnicę. Ale nie zdołała, bo jak wszystko wygarnęła z kątów, poczuła się tak zmęczona i zakurzona, że już nie znalazła sił, żeby to sensownie poukładać na półkach i w szafach. Dlatego wrzuciła wszystko z powrotem, byle jak. Zamknęła, dociskając kolanem drzwi, i wróciła zdyszana do mieszkania. Uznała, że załatwi to innym razem, jak wykrzesze siły i czas. Czyli na święty dygdy, co go nie ma nigdy.
Ostatecznie włożyła dokładnie tę sukienkę, którą przygotowała już poprzedniego dnia wieczorem, żeby rano się nie zastanawiać. Kaszmirową, dopasowaną do figury, w odcieniu pudrowego różu. I szpilki nude, na grubej podeszwie, przez co szła w nich od taksówki, jakby połknęła kij, a kiedy dobiła do windy, miała kolana jak zamarznięte jabłka odmiany jonathan. W dzieciństwie, dawno temu, bardzo je lubiła.
Prowadząca była ubrana w dżinsy i sweter, toteż Zuzanna pluła sobie w brodę. Dlaczego ona sama nigdy nie potrafi zrobić ze sobą czegoś normalnego, żeby wyglądać jak kobieta z sąsiedztwa, a nie jakaś pretensjonalna paniusia.
Usiadły na niemiłosiernie powyginanych krzesłach, a Zuzanna cały czas się martwiła, czy przypadkiem nie widać jej koronki od pończochy na udzie, bo odruchowo założyła nogę na nogę. Szybko zmieniła pozycję i usiadła à la Jaworowicz, odstawiając kończyny na bok. Ale że miała za krótkie, od razu sobie wyobraziła, że wyglądają na pewno jak świńskie nogi na hiszpańskim targu.
Dekoncertowało ją to potwornie. Mogła założyć ulubione czarne spodnie i wygodne buty, to nie, ubrała się jak gwiazda ze spalonego teatru!
– Pani Zuzanno, zastanawiam się, w czym konkretnie tkwi urok tej pani powieści. Czytałam ją i doskonale się bawiłam, ale to nie jest historia z happy endem?
– Nie wiem, nie mnie oceniać. I nie planuję zostać badaczką ani teoretykiem swojej wymyślonej historii.
– No tak, gdzieś w jakimś wywiadzie powiedziała pani, że nie zwykła włazić w tyłek czytelnikom…
– Taak? Musiałam mieć chwilę niekontrolowanej szczerości. Pewna osoba, która między innymi jest blogerką książkową, napisała recenzję, w której jest powiedziane, że posługuję się bardzo prostym językiem. Zwróciłam się do niej na fejsie z pytaniem, że niby jakim innym? Na co ona mi odpowiedziała, że to nie jest zarzut, ona wystawiła glejt do świata komunikacji z czytelnikami, a ja niesłusznie wietrzę spisek, wyświetla mi się meldunek, że może być tylko gorzej. Rodzaj obronnego impulsu, z którym przestałam walczyć. Ale jest na świecie jeden osobnik, który zauważył ten mój osobisty pęd do samozagłady i według jego rady mam codziennie powtarzać mantrę: jestem piękna, jestem mądra, jestem utalentowana, ludzie mnie lubią.
– Poczucie humoru to rodzaj płaszcza ochronnego, pani Zuziu?
Błee… Jaka znowuż Zuziu, pomyślała.
Poczuła się jakby skakała na bosaka po lepkim błotku. Ale brnęła dalej.
– Jedni go mają, inni nie. Podobnie wdzięk. Można być skończoną pięknością, ale bez tego czegoś, i przeciętniachą, która miewa powodzenie, a koleżanki zagryzają tipsy swoimi perfekcyjnymi zębami, pytając same siebie: co oni widzą w tej blerwie? Kwestia upodobań, ponoć mężczyźni i gust to dwa antagonizmy, obce żywioły, ale w kuluarach życia nie dyskutuje się na takie tematy. I tyle!
Rozmowa przebiegała w podskokach, nieprofesjonalnie.
– To nie są teksty z gatunku przesłań, które desperacko podejmują próby naprawienia świata…
W studio panował ziąb, bo ktoś zresetował klimatyzację, Zuzanna żałowała, że nie założyła wielkiego swetra – sukienki z wełny czesankowej.
– A jak się to wszystko zaczęło?
Na finiszu usłyszała oklepane pytanie. I z trudem opanowała odruch wymiotny.
No tak, ale w tym swetrze widać jaki mam gruby tyłek, pomyślała, nie uważając zbytnio, o co pyta prowadząca.
– Dzisiaj o wiele łatwiej być debiutantem, są nawet wydawcy, zorientowani wyłącznie na debiutantów. – Czyli leciała standardem, bo on zawsze się sprawdzał, trochę bzdury, kapka dziegciu. – A ja tak długo czekałam na swoją szansę, że zdążyłam napisać ciąg dalszy i kiedy udałam się na podpisanie umowy, już mogłam przedstawiać kontynuację. A w ogóle to ja nie mam pędu do druku. Myślę sobie, że gdyby moje historie spoczęły na dnie szuflady i ktoś to w końcu znajdzie i ruszy, zechce podać dalej, to ja go nie będę molestować z zaświatów o tantiemy. A dzieci nie mam.
Zaległa kłopotliwa cisza, a Zuzanna czuła, że naplotła jak Piekarski na mękach.
– Ciężko pani zadać pytanie… – Dziennikarka już po wszystkim określiła swój stan ducha.
– Taak? Ktoś mi powiedział, że casting na pierdołę wygrałabym w cuglach.
– I tym akcentem zakończymy? – Pani w studio poprawiła okulary płochliwym gestem.
Kończ aśćka, wstydu oszczędź!
Po napisach, bo leciało na żywo, obie panie, już odprężone, udały się do bufetu.
– Dawała mi pani znaki, można wiedzieć, o co chodziło? – spytała, już na luzie, dziennikarka, mieszając jednorazówką w woskowanym kubku z kawą.
Zuzanna obejrzała się, czy aby na pewno o nią chodzi.
– Że ja?
– Tak, miałam coś na nosie, czy to był inny kłopot?
– Nie, zupełnie nic.
Kobieta nie była przekonana, czy pisarka jest z nią szczera.
Uprzedzano ją, że artyści mają natręctwa. Tiki nerwowe. I najlepiej wzrok kierować nad czoło. Wygląda, jakby się patrzyło w oczy, zwłaszcza dla tych, które oszukują, że nie muszą nosić okularów.
– Pani robiła wrażenie spanikowanej. Żelazko w domu? Dziecko nie zabrało do szkoły śniadania?
Ależ się przygotowałaś, kochaniutka, fenomenalny researcher – pomyślała z goryczą Zuzanna.
– Wie pani, ja zawsze tak wyglądam, jakby mi właśnie strażacy dom ugasili – odrzekła swobodnie. – Nie uprzedzali pani? Moja menago? Ona też przypomina tę czapkę, która na złodzieju gore.
Dziennikarka nie wyglądała na przekonaną. Coś się jej snuło po obwodach.
– Może ma pani żal, że nie dostała wcześniej pytań? Prawdę mówiąc, mam chorego faceta i nie przeczytałam ani jednej pani książki, bo nie zdążyłam. Wyobraża sobie pani, jak to jest? Chłop myśli, że umiera, ledwo przy stanie podgorączkowym. Hipotetycznie, bo bał się zmierzyć. Nie wiedziałam, o co zapytać.
– To się dało zauważyć – stwierdziła Zuzanna z przekąsem.
Szybko się pożegnała i wyszła upokorzona, że akurat ją musiało to spotkać.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Miłosna loteria. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: