Najpiękniejszy dzień w życiu czy koszmar, który wydaje się nie mieć końca? A co, jeśli jedno nagle przeradza się w drugie?
Monika oraz Lukas planują kameralny ślub w Toskanii. Niczego nie pragną bardziej niż ucieczki od toksycznych krewnych i zawarcia małżeństwa podczas romantycznej ceremonii w gronie najbliższych przyjaciół. Jednak po dotarciu na miejsce staje się jasne, że nic nie pójdzie tak, jak to sobie wymarzyli.
Organizator ślubu znika bez śladu wraz z zainkasowanym wynagrodzeniem, za to niespodziewanie pojawiają się matka i siostra Moniki – osoby, z którymi łączą ją dość chłodne relacje. Komuś ewidentnie zależy na tym, by zaprzepaścić plany zakochanych. Pytanie tylko, jak daleko się posunie, aby osiągnąć swój cel?

Do przeczytania powieści Marty Jednachowskiej Toskański ślub zaprasza Wydawnictwo Novae Res. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Toskański ślub. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Uwielbiałam zwiedzać w ten sposób, czuć prawdziwą atmosferę miejsca, do którego przyjechałam. Lubię patrzeć na zwykłych ludzi, podziwiać ich codzienne życie, zobaczyć zwykłe ogródki i balkony. Jednak dziewczyny miały inne zdanie. Po przejściu jednej uliczki uznały, że jest za duszno, i poszłyśmy do salonu kosmetycznego przesiedzieć pół godziny na kanapie w poczekalni.
Młoda, śliczna włoska kosmetyczka przywitała nas serdecznie. Na tyle serdecznie, na ile da się przywitać kogoś, nie mówiąc w żadnym języku oprócz własnego. W końcu po krótkiej rozmowie na migi, która przypominała taniec na wywołanie deszczu, udało nam się uzgodnić, że właścicielka salonu również słyszała, że Alina ma się spóźnić pół godziny. Wskazała nam stojącą pod ścianą kanapę, przeznaczoną dla czekających klientów. Na tym skończyła się nasza komunikacja. Nie spuszczała z nas wzroku, raz po raz uśmiechała się w naszą stronę z drugiego końca pomieszczenia.
– Och, moje drogie, strasznie was przepraszam! – Alina wpadła do salonu jak burza. Ucałowała nas wszystkie w policzki, chociaż widziała nas po raz pierwszy w życiu. – Te korki we Florencji! Naprawdę, nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle. Chyba był jakiś wypadek, bo to aż niemożliwe, żeby miasto zakorkowało się tak bardzo. Zwykle staje się nieprzejezdne dopiero po południu. A może to przez tych turystów? Zresztą, co ja mówię, już październik, przetrwaliśmy główną falę obcokrajowców – trajkotała jak najęta. Dla niej angielski nie był problemem.
– Nic się nie stało – spróbowała wtrącić Monika. Nigdzie się nie spieszymy.
– Całe szczęście! Wiesz, Moniko, przeglądałam zdjęcia fryzur, które mi przesłałaś. Myślę, że zrobimy mieszankę paru inspiracji. Owszem, część włosów będzie rozpuszczona, a część podwiązana, ale nie zrobimy takiej komunijnej fryzury! Przecież chcesz być powalającą panną młodą! Fryzura musi być kusząca, uwodząca, pozornie niewinna. Na jej wewnętrznych sprzecznościach będzie polegał cały urok.
– Tak, ale… – przerwała jej niepewnie Monika.
– Zobaczysz, będzie wspaniale! – Alina nie dała jej dokończyć.
Chyba wszystkie trzy poczułyśmy się przytłoczone jej energicznością i gadulstwem.
– Wszyscy się będą za tobą oglądać – kontynuowała. To przecież twój wielki dzień i tak właśnie powinno być.
– Mój narzeczony nie lubi ekstrawaganckiego wyglądu wtrąciła coraz bardziej onieśmielona Monika.
– A co on ma do tego? – zapytała zaskoczona fryzjerka. Przecież to ty tego dnia jesteś najważniejsza. On powinien stanowić tło. Tło w piekielnie seksownym garniturze, ale nadal tło. On się w tym wszystkim nie liczy. – Intensywnie gestykulowała. – Daj mi szansę. Zobaczysz, nie będziesz żałować.
Monika nie wyglądała na przekonaną. Patrzyła na nią tak, jakby Alina chciała ją przekonać do zjedzenia żaby. Żywej żaby.
– Monika, odpuść! To tylko fryzura próbna. – Zaśmiałam się, żeby rozładować atmosferę. – Jak wyjdzie fatalnie, to najwyżej pokażemy cię Lukasowi i powiemy, że jak nie będzie się ciebie słuchał, to właśnie w takiej postaci będzie cię widywał – dodałam już po niemiecku.
Monika nadal sceptycznie patrzyła na swoje, nie ukrywajmy, dziś nie za dobrze wyglądające odbicie w lustrze.
– Dobrze, w sumie gorzej nie będzie – przyznała w końcu. – Jeżeli Lukas nie uciekł dzisiaj rano, to raczej już nie ucieknie. – Wzruszyła ramionami. – Działaj, Alina, dajmy się zaskoczyć – przerzuciła się na angielski.
Fryzjerce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chyba z lęku przed tym, że Monika zmieni zdanie, rzuciła się od razu do pracy. Wypakowała całą torbę rozmaitych sprzętów. Wstyd przyznać, ale nie znałyśmy zastosowania większości z nich. Nie tracąc czasu, zabrała się za mycie, suszenie, prostowanie, ponowne robienie loków i misterne układanie dzikiej burzy włosów Moniki.
– I właśnie, dwadzieścia lat temu, kiedy moja mama postanowiła mnie zmusić do pójścia na studia lekarskie, wyjechałam z Rumunii do Włoch, podążając za swoim najdzikszym marzeniem: zostałam wizażystką i fryzjerką. Moja mama przyznała się do mnie ponownie, dopiero kiedy zaczęłam malować aktorki na planach filmowych. Wtedy uznała nawet, że osiągnęłam większy sukces, niż gdybym była jakąś mało znaną lekarką w nie za dużym miasteczku. Śmieszna kobitka z tej mojej mamy. – Alina mówiła jak najęta i wcale jej nie przeszkadzało, że prowadzi monolog. – Teraz przyjeżdża do mnie przynajmniej raz w roku, szczególnie w okresie karnawału. Mówi wtedy zawsze: Alina, musisz coś ze mną zrobić, bo mężczyźni przestali się za mną oglądać. Chyba mi się udaje, bo wraca co roku na kolejną metamorfozę. Myślę, że w ten sposób chce za każdym razem od nowa rozkochać w sobie mojego tatę. Chociaż są już razem ponad trzydzieści lat, on nadal kocha ją na zabój. Mówię wam, naprawdę przepiękna, romantyczna historia.
Zamilkła na chwilę dopiero wtedy, kiedy musiała zagłębić się w czeluściach swojej torby, bo nie mogła czegoś znaleźć. Ten moment wykorzystałyśmy na nawiązanie rozmowy.
– Masz już pomysł na mój makijaż? – zapytała Monika.
– Domyślam się, że wolisz delikatniejszy i bardziej naturalny.
Monika przytaknęła.
Alina skrzywiła się na ułamek sekundy, lecz na jej twarz szybko wrócił szeroki uśmiech.
– Przekonam cię, że się mylisz. Tego dnia musisz błyszczeć! Musisz się rzucać w oczy. I właśnie oczy u ciebie bardziej podkreślimy. Myślę, że w ciepłych, brązowych odcieniach będzie idealnie. Jaki garnitur ma pan młody?
– Jasnozielony, właściwie miętowy – poprawiła się Monika.
– Wspaniale, jaki nietypowy! Więc jednak makijaż nie w delikatnych odcieniach brązu, a w różnych tonacjach zieleni. Co za wyzwanie! To będzie coś niesamowitego! – Alina napędzała się coraz bardziej.
Nic więcej nie zdążyłyśmy powiedzieć, bo kobieta znowu, z kolejną falą entuzjazmu, rzuciła się do pracy.
– Cudownie, że wybraliście Toskanię na wasz wielki dzień. Tak jak wspominałam, nie jestem rodowitą Włoszką, aczkolwiek poznałam tu miłość mojego życia, Antonia. Nigdy już nie opuszczę Toskanii. Tu żyje się zupełnie inaczej niż w innych częściach Europy…
Rozpoczęła kolejny monolog, a my z Sarą z lekkim zwątpieniem patrzyłyśmy, jak na głowie Moniki powstaje coś na kształt dziwnego gniazda. Jak się okazało, bardzo skomplikowanego gniazda, na stworzenie którego fryzjerka potrzebowała ponad dwie i pół godziny.
Kiedy skończyła, powstrzymałam się, żeby nie powiedzieć, że efekt jest powalający. Był, ale nie w taki sposób, jak by sobie życzyła panna młoda.
– I co myślicie? – zapytała nas po niemiecku Monika, która nie widziała jeszcze efektu końcowego.
Przyjrzałam się dokładniej, starając się, żeby mój wyraz twarzy nic nie zdradził. No, gniazdo jak nic – pomyślałam. Niby były jakieś drobne warkoczyki, niby wystawało parę poskręcanych pasemek, ale w sumie wyglądało to jak nie do końca starannie zbudowane ptasie gniazdo, z którego wystają źdźbła słomy. Brakowało jedynie wrzeszczącego pisklaka pośrodku.
– Nie jest to chyba do końca to, co sobie wymarzyłaś zaczęła dyplomatycznie Sara.
– Nie pójdziesz z tym gniazdem na głowie do ślubu, nie pozwolę na to. – Jako świadkowa postanowiłam nie przebierać w słowach. Teraz nie było czasu na niemiecką poprawność.
– Aż tak źle? – Monika w końcu obejrzała się w lustrze, ale nadal nie była w stanie zobaczyć całości dzieła Aliny.
– Nie aż tak, ale chyba rzeczywiście trochę ci ta fryzura nie pasuje. – Sara próbowała załagodzić sytuację.
– Bardzo źle – powiedziałam bez ogródek. Denerwowała mnie już ta fałszywa niemiecka poprawność. To owijanie w bawełnę. – Gorzej byłoby tylko wtedy, gdybyś zrobiła sobie tę fryzurę, która była modna parę lat temu u nas w Niemczech.
– Jaką fryzurę? – Monika spojrzała na mnie zszokowana.
– Nie pamiętasz? Tę na głowę obsraną przez ptaki.
– Na głowę obsraną przez ptaki?! – zdziwiła się Monika.
– Ludzie farbowali włosy na ciemny kolor, a na czubku głowy robili jasne kółko – wytłumaczyłam. – Mnie to przypominało głowę obsraną przez ptaka.
– Racja, zupełnie zapomniałam – roześmiała się. Prawda, to była fryzura na obsranego przez ptaki.
– I jak, podoba się? – wtrąciła Alina po angielsku. Przez to, że cała nasza rozmowa była po niemiecku, nie zrozumiała ani słowa.
Monika chwilę się zastanowiła, jak nie urazić uczuć fryzjerki.
– Myślę, że fryzura w tym stylu pani pasuje. Ma pani długą twarz, a przy tak upiętych włosach tego nie widać. Alina zaczęła tłumaczyć, przesadnie gestykulując.
– Ta fryzura jest bardzo artystyczna – powiedziała spokojnie Monika. – Ale ja jednak jestem tradycjonalistką i wolałabym fryzurę podobną do tych, które pani wysłałam.
– Jest pani tego pewna? – Fryzjerka nie odpuszczała. Obeszła Monikę dookoła i zrobiła jeszcze kilka zdjęć telefonem. – Spójrz tylko! – Wepchnęła jej telefon pod nos.
Dopiero wtedy przyszła panna młoda zobaczyła twór na swojej głowie w całej okazałości. Nie była w stanie ukryć szoku. Na jej twarzy pojawił się grymas zdziwienia, które po chwili przeszło w przerażenie. Alina zrozumiała, zrezygnowała z dalszych dyskusji i zabrała się do tworzenia fryzury od nowa, co zajęło kolejne półtorej godziny. Podchodziła do swojej pracy bardzo artystycznie i każde układane pasemko oglądała z paru stron. Kiedy w końcu na głowie Moniki pojawiła się wymarzona, podobno komunijna, fryzura, dochodziła już czternasta. A jeszcze czekał ją makijaż.
– Nie spodziewałam się, że to będzie tak długo trwać zaczęła marudzić Sara.
Nie zdziwiło mnie to, spodziewałam się, że dziewczyna zacznie wyrażać swoje niezadowolenie dużo wcześniej.
– Dobrze, że chłopcy będą na nas czekać w apartamencie i przygotują obiad na nasz przyjazd.
– Plany się trochę zmieniły – zaczęła niepewnie Monika. Lukas i Nick uznali, że chcieliby dzisiaj coś jeszcze pozwiedzać, a jak wrócą do apartamentu i Nick zacznie gotować carbonarę, to minie całe popołudnie. Więc postanowiliśmy, że po tym, jak odbiorą Johanna, spotkamy się w Volterze i pospacerujemy trochę.
– A nikt nie pomyślał o tym, że jestem głodna? – obruszyła się natychmiast Sara.
Powstrzymałam się, żeby teatralnie nie przewrócić oczami.
– Zanim skończysz się upiększać, będzie piętnasta, a ja zwykle jem obiad najpóźniej o dwunastej.
– Możemy coś przekąsić w Volterze – próbowałam wtrącić, chociaż miałam na myśli coś zupełnie innego. Wiedziałam jednak, że Monika nie chciała konfliktów.
– Po pierwsze nie możemy, bo będzie sjesta – odpowiedziała Sara. – Restauracje będą zamknięte. A po drugie wyjdzie to dużo drożej niż ugotowanie obiadu w apartamencie.
Szczególnie że wczoraj na tę carbonarę para młoda kupiła najdroższy boczek, jaki był w sklepie, pomyślałam ironicznie.
– Monika, zadzwoń do Lukasa i powiedz im, żeby wracali do apartamentu. Przecież nie przyjechaliśmy tu, żeby cały czas biegać i zwiedzać.
– Sara, nigdzie nie zadzwonię, i to nie tylko dlatego, że mam właśnie robiony makijaż, ale również dlatego, że Lukas marzył o zobaczeniu Volterry, a w inne dni nie będziemy mieli na to czasu. – Moja przyjaciółka powoli traciła cierpliwość. Zresztą podobnie jak ja.
– Na razie nie zwiedziliśmy prawie niczego. Wczoraj jedynie ja przeszłam się po Pizie, a w Pizie nie czuć typowej atmosfery Toskanii. Toskania to Volterra. Cieszę się bardzo, że tam jedziemy. Szkoda siedzieć całe popołudnie w apartamencie – poparłam Monikę.
Sara nie odezwała się aż do wyjścia od fryzjerki. Monika udawała, że się tym nie przejmuje, ale widziałam, że jest zdenerwowana. Po co ona zaprosiła tę Sarę? Przecież jeżeli znają się tyle lat, to powinna była spodziewać się tego, jak ona może się zachowywać. Psuła tylko krew wszystkim wokół.
Przez całą drogę Sara nie odezwała się ani słowem. Próbowałam razem z Moniką żartować, ale atmosfera bardzo nam ciążyła. W Volterze wcale nie było lepiej, ale tam Sara mnie już mało obchodziła. Chłopaki mieli być dopiero za pół godziny, a ja wpadłam w wir zwiedzania.
Byłam w Volterze parę razy, ale nadal niezmiernie mnie zachwycała. Miała wszystkie cechy małego toskańskiego miasteczka. Położona wysoko na wzgórzu, królowała ponad otaczającymi ją polami. Ogrodzone obronnymi murami stare miasto stanowiło plątaninę wąskich uliczek i placyków. Nad miastem dumnie królowały wieże rycerskie, a poza murami można było podziwiać ruiny rzymskiego amfiteatru. Moim zdaniem w tym miejscu każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Były miejsca pełne turystów, spokojne, ciche zaułki, miejsca aż tętniące historią, piękne widoki. Wszystko, co kojarzyło mi się z Toskanią. Do tego Volterra, w przeciwieństwie do San Gimignano, nie była aż tak popularna wśród turystów, co stanowiło dla mnie ogromny plus. Nie rozumiałam, jak ktokolwiek może być niezadowolony, chodząc po tym historycznym mieście.
– Lukas mi napisał, że też jest głodny, więc będziemy szukać restauracji. To miejscowość turystyczna, więc w czasie sjesty też na pewno się coś znajdzie – oznajmiła Monika, po czym zaczęła biegać od restauracji do restauracji i sprawdzać, czy gdzieś dostaniemy o tej porze coś do jedzenia.
W Włoszech zawsze był to problem turystów. Włosi jedzą bardzo późno i z powodu sjesty większość restauracji otwiera się dopiero około godziny siedemnastej, a wcześniej można liczyć tylko na napoje albo pocałować klamkę. Jedynie w miejscowościach turystycznych udawało się przy odrobinie szczęścia znaleźć otwarty lokal.
– No tak, jak Lukas jest głodny, to sytuacja zmienia się od razu – fuknęła pod nosem Sara, kiedy Monika zniknęła za następnym zakrętem. – Mogliby nie myśleć tylko o sobie – dodała kąśliwie. – Tak jakby Lukas był najważniejszy…
Nie odpowiedziałam. Udałam, że nie słyszę jej uwag. Miałam ochotę jej powiedzieć, że jeśli musi jeść co chwilę, tak jak małe dziecko, to mogła zrobić sobie przy śniadaniu kanapki. Nagle sobie przypomniałam, że śniadanie też nie przypadło jej do gustu. Twierdziła, że ona na śniadanie jada tylko owsiankę. Sara i te jej niestosowne komentarze. Trudno, żeby Lukas i Monika nie byli najważniejsi na ich ślubnym wyjeździe. Wredne babsko z tej Sary – pomyślałam.
Sara zniknęła w pobliskim sklepiku z pamiątkami i zajęła się przeglądaniem magnesów na lodówkę. Wtedy zza rogu wyłonili się chłopcy. Towarzyszył im wysoki brunet o ostrych rysach twarzy. Wyglądał na parę lat starszego od nas. Domyśliłam się, że to właśnie jest Johann. Przywitał się ze mną, podając mi rękę.
– Cześć, ty musisz być Ewą? – usłyszałam przyjemny baryton.
– Tak. Cieszę się, że nasza ekipa jest w końcu w komplecie. Uśmiechnęłam się.
Sara wyszła ze sklepiku i zatrzymała się na ułamek sekundy. Johann omiótł ją wzrokiem. Z opowieści Lukasa wynikało, że nigdy wcześniej się nie spotkali. Patrzyli na siebie wnikliwie przez parę sekund.
– Sara. – Dziewczyna wyciągnęła do niego rękę.
– Johann. – Chłopak uśmiechnął się, lecz zupełnie inaczej niż do mnie.
Nie byłam pewna, co myślę o ich spotkaniu. Ale byłam pewna, że musieli poznać się już wcześniej.
Książkę Toskański ślub kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,