Nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego ukazały się właśnie Burze w mózgu. Opowieści ze świata neurologii. To kolejna książka autorki bestsellera Wszystko jest w twojej głowie.
Zagadkowe objawy choroby u pacjentów powodują, że lekarze muszą włożyć wiele trudu, by ustalić, co się za nimi kryje. Burze w mózgu przedstawiają takie niecodzienne historie: mężczyzna widzi przebiegające przez pokój postaci z kreskówki, pewna dziewczyna ma wrażenie, jakby świat zmieniał się w scenerię z Alicji w Krainie Czarów. Jeszcze inna, gdy tylko pomyśli, że chce wykonać jakiś ruch, staje się bezwładna niczym szmaciana lalka.
Suzanne O'Sullivan, neurolożka z wieloletnim stażem, dowodzi, że często kluczem do wyjaśnienia niezwykłych objawów jest mózg. To nasz najbardziej skomplikowany narząd, kontrolujący cały organizm, wciąż skrywający przed nami wiele tajemnic. Działania lekarza diagnozującego zaburzenia w jego funkcjonowaniu przypominają często pracę detektywa. W tej pasjonującej książce autorka łączy przykuwające uwagę historie pacjentów z naukowymi wyjaśnieniami pokazującymi, skąd czerpiemy naszą wiedzę o mózgu i jak niewyobrażalnie jest on złożony.
Burze w mózgu opisują ogromną determinację w odkrywaniu sekretów ludzkiego organizmu oraz moc nadziei, która nieprzerwanie towarzyszy pacjentom i lekarzom.
Ten zbiór fascynujących opowieści klinicznych przekonująco dowodzi, że w naszej głowie w każdej sekundzie dzieje się coś niezwykłego.
- ,,Daily Telegraph"
W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Burze w mózgu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Świadomość, iż jedyna rzeczywistość, jaką znamy i jaką możemy kiedykolwiek znać, to nasza własna rzeczywistość, od zawsze mnie fascynowała, a równocześnie rodziła frustrację. Codziennie spotykam ludzi opowiadających mi o swoich niezwykłych doświadczeniach. Czasami są to bardzo dziwne i jedyne w swoim rodzaju doświadczenia. Ludzie ci przychodzą do mnie, a ja mam zdecydować, czy to, czego doświadczają, stanowi jedynie ich wariant rzeczywistości, czy też jest to choroba.
Donala poznałam, gdy byłam już od dwóch lub trzech lat ordynatorem. Zaufanie lekarza do własnej diagnozy bywa zmienne. Na początku kariery zawodowej lekarz udaje, że wszystko wie, i w tym optymistycznym przekonaniu wspierają go dodające mu otuchy szepty bardziej doświadczonych kolegów mówiących mu, że się nie myli, oraz uspokajający szelest stronic przeglądanych podręczników. Młody lekarz na stażu zachowuje się jak doświadczony lekarz w nadziei, że któregoś dnia takim się stanie. Pracuje do późna. Kiedy nie pracuje, przegląda literaturę fachową. Egzaminy, które trzeba zdawać po ukończeniu stażu, są dużo trudniejsze od egzaminów na studiach i więcej osób je oblewa. W tym okresie adept medycyny gromadzi najbardziej szczegółową i sprecyzowaną wiedzę. Niełatwo przejść pomyślnie staż i niektórym to się nigdy nie udaje. Kiedy jednak zda się egzaminy kończące staż, pozostaje tylko wybrać specjalizację i rozpocząć trudną wspinaczkę na drodze medycznej kariery zawodowej.
Zdobywane z każdym rokiem doświadczenie dodaje z czasem pewności siebie. Lekarz zaczyna bardziej ufać własnemu osądowi i diagnozie. Właśnie wtedy – jak mi się wydaje – gdy już uzyskał jako takie doświadczenie, jest on najgorszym lekarzem, bo nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż jako takie doświadczenie. Lekarzowi na tym etapie często wydaje się, że widział już wszystko. A to przecież nieprawda. Lekarz, któremu można zaufać, to lekarz, który ma świadomość, że nigdy nie będzie mu można do końca zaufać.
Donal zjawił się w poradni razem z żoną. Od początku mi się spodobał. Stoicki spokój. Całkowite opanowanie. Odpowiadał na pytania rzeczowo i bez jakichkolwiek ubarwień. A równocześnie trudno go było przeniknąć. Przekazywał mi wszystkie fakty, ale nic ponadto. Gdy spytałam go, ile mają dzieci, odparł, że troje. Nie powiedział mi, czy to synowie, czy córki, ani czy jeszcze z nimi mieszkają lub zaczęły samodzielne życie. Nie dodał – jak często mówi wiele osób w takiej sytuacji – że to „wspaniałe dzieci, które mi się udały”, ani nie powiedział „niestety”, aby zaraz się roześmiać, bo wiadomo, że to tylko żart. Gdy zadawałam mu proste pytania, dostawałam prostą odpowiedź. To było dla mnie bardziej niezwykłe, niż się na pozór wydaje. Intrygowało mnie i kazało zastanowić się, czy czasem nie mam do czynienia z osobą, która nie wyraża lub nie potrafi wyrazić swoich emocji. Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że to właśnie może być jego problemem.
Donal był woźnym i pracował w tej samej szkole od trzydziestu lat. Jego żona, bardziej wylewna niż on, powiedziała mi, że był zawsze zadowolony ze swojej pracy i dumny z tego, że należycie wypełniał swoje obowiązki.
– Na chodnikach i wokół boiska nie znajdzie pani żadnego chwastu ani źdźbła trawy! – mówiła z przejęciem. – Poza tym mąż zastępuje im konserwatora, hydraulika i elektryka. W ciągu dwudziestu lat tylko raz czy dwa razy musieli wzywać fachowca!
Informacja, że Donal kochał swoją pracę i był z niej dumny, nie pozostała bez wpływu na moje pierwsze hipotezy. Kilka miesięcy przed naszym spotkaniem przydarzyło mu się coś dziwnego i miało to miejsce w bardzo specyficznej sytuacji. Któregoś dnia został wezwany do gabinetu dyrektora. Już samo to było niezwykłe, bo zazwyczaj wiedział, co ma robić, i nikt nigdy nie wydawał mu konkretnych poleceń. Ale różne szkolne pogłoski zrodziły w nim podejrzenie, że powód wezwania może być tylko jeden. Zmiany, cięcia, redukcje etatów – tylko o tym rozmawiało się w ostatnich miesiącach w pokoju nauczycielskim. Nadstawiłam uszu i próbowałam przycisnąć Donala, żeby mi opowiedział coś więcej. I rzeczywiście, przyznał, acz niechętnie, że idąc długim korytarzem do gabinetu dyrektora, czuł narastający w nim niepokój.
– Nasze dzieci chodziły do tej szkoły – wtrąciła żona. – Najpierw widział w niej nasze dzieci od pierwszej do ostatniej klasy, a po nich nasze wnuki. – Zamilkła na chwilę, a potem dodała: – Nie wiem, co gotów sobie zrobić, gdyby stracił tę pracę.
Obawy Donala okazały się uzasadnione i informacja, którą miał dla niego dyrektor, nie była pomyślna. Szkoła musiała szukać oszczędności i dyrektor oświadczył, że przyjrzał się jego obowiązkom i niewykluczone, że będzie musiał go zwolnić. „Wszystko, co robi w szkole, może zrobić firma zewnętrzna za mniejsze pieniądze” – dodał.
– Powiedzieli mu, że jest zbyt drogą „opcją” – wtrąciła się znowu żona rozsierdzonym głosem. – Wyobraża to sobie pani? „Opcja”!. Czy ktoś z firmy zewnętrznej będzie codziennie zamiatał liście przed szkołą, jak robi to mój mąż? Nigdy w życiu!
Donal słuchał dyrektora, siedząc na krześle. Kiedy się podniósł, by wyjść z gabinetu, miał pierwszy napad.
– Opowiedz mi, proszę, jeszcze raz i powoli wszystko, co się dokładnie stało.
Donal mi już to raz opowiedział, ale nigdy wcześniej nie słyszałam o takim przypadku. A kiedy czyjś mózg odsłania się przed nami i zostawia wskazówki, liczy się każdy szczegół. Jeśli miałam dotrzeć do źródła problemu, musiałam wszystko dokładnie zrozumieć.
– Siedziałem na krześle – zaczął. – Podziękowałem panu dyrektorowi za to, że mnie o wszystkim poinformował – dodał, a jego żona przewróciła oczami. – Potem podniosłem się z krzesła i chciałem wyjść.
– Ile czasu upłynęło, nim poczułeś, że coś jest z tobą nie tak?
Donal zastanowił się przez chwilę.
– Dwie, trzy sekundy, nie więcej.
– Czy czułeś jakieś zawroty, nudności lub coś w tym rodzaju?
– Nie.
Nagła pionizacja może spowodować spadek ciśnienia krwi i jeśli nie powróci ono szybko do normy, może dojść do niedotlenienia mózgu. W takiej sytuacji mogą się pojawić nudności lub utrata przytomności. U niektórych osób może to jednak spowodować przyjemny zawrót głowy i lekką euforię. Zastanawiałam się, czy właśnie nagła pionizacja nie była powodem tego, co się stało, ale Donal odparł, że nie było mu ani niedobrze, ani nie kręciło mu się w głowie.
– Czyli szedłeś w kierunku drzwi i wówczas to się stało?
– W gabinecie dyrektora stoi w kącie taka duża donica z juką – powiedział Donal. – Byłem metr od tej donicy i właśnie stamtąd wyszły. Dokładnie tak, jakby się za nią schowały. Przebiegły przede mną i zniknęły za szafką na dokumenty.
– Biegły z prawej do lewej strony? – spytałam.
– Tak.
– A jak wyglądały?
– Miały może z trzydzieści centymetrów wysokości i…
– Nie, nie chodzi mi o wielkość. Opisz dokładnie, jak wyglądały.
Widać było, że Donal czuje się głupio, zmuszony o tym opowiadać jeszcze raz.
– Wyglądały jak siedem krasnoludków. Przecież już mówiłem. Siedmiu małych facecików w kolorowych ubrankach. Biegli z prawej do lewej strony. Właściwie przemknęli przede mną i nie mogłem się im dokładniej przyjrzeć. Wiedziałem, że to krasnoludki, chociaż nie widziałem wszystkich szczegółów. Ale co mieli na sobie, tego dokładnie nie powiem, jeśli to chce pani wiedzieć.
– Czy miałeś świadomość, że to nie mogły być rzeczywiste postaci?
– No oczywiście. To znaczy, one były rzeczywiste, ale… – Przerwał na chwilę, westchnął głęboko i zebrał się w sobie. – Chcę powiedzieć, że ja je naprawdę widziałem, ale… ale to nie znaczy, że wierzę w to, że postaci z kreskówek mogą naprawdę istnieć.
– Aha! Czyli to były postaci z kreskówki!
– No jasne. Czy sądzi pani, że widziałem jakieś małe ludziki?
– Okay, rozumiem… Przepraszam, ale to, co mówisz, jest tak zadziwiające, że teraz widzę, że źle interpretowałam twoje słowa. Powiedz mi, dlaczego je, twoim zdaniem, zobaczyłeś?
– W tamtej chwili pomyślałem, że ktoś robi sobie ze mnie żarty. Że to uczniowie robią mi psikusa. Bo musi pani wiedzieć, że wyglądały bardzo realistycznie. Ale potem zobaczyłem je w domu, więc teoria, że ktoś mi zrobił głupi kawał, upadła.
– Czy powiedziałeś dyrektorowi wtedy w gabinecie, że zobaczyłeś coś dziwnego? Czy zauważył jakąś zmianę w twoim zachowaniu?
– Nie chciałem mu tym zawracać głowy. Powiedziałem coś w rodzaju „czy widział pan, jak coś przebiegło przez gabinet?”, ale on odparł tylko, że ma nadzieję, że to nie była mysz. Powiedziałem, że to nie była mysz, i nic więcej nie mówiłem.
– Mnie też nie powiedział – włączyła się znowu żona. – A przynajmniej nie od razu.
Gdy sytuacja się powtórzyła, Donal był w domu, siedział w salonie i budował model pancernika. Tak właśnie spędzał wolny czas. Gdy żona mi o tym powiedziała, to uznałam, że ta informacja dobrze koresponduje z jego sposobem zachowania w gabinecie. Emanowały z niego spokój i skupienie i był lekko zgarbiony. Bez trudu mogłam go sobie wyobrazić, jak siedzi godzinami pochylony nad stołem, skoncentrowany na pracy wymagającej dużej precyzji.
W ich domu salon od kuchni oddzielały otwarte zazwyczaj do połowy przesuwne drzwi. Żona usłyszała odgłos spadającego na podłogę przedmiotu, a potem jak poirytowany Donal mruczy coś pod nosem. Poszła zobaczyć, co się stało, i spostrzegła męża zbierającego z podłogi rozrzucone fragmenty modelu pancernika.
– Nigdy w życiu nie widziałam, żeby podczas pracy nad tymi modelami upuścił chociaż więcej niż jeden kawałek, a to, że mógłby strącić przypadkiem cały model, to już przechodziło moje pojęcie – powiedziała i zaraz dodała: – Ale wtedy też mi nie powiedział.
– Wtedy zobaczyłeś je znowu? – spytałam.
– Tak.
– Wyglądały dokładnie tak samo?
– Tak.
– Dlaczego upuściłeś model statku? Czy może z powodu bezwładu w rękach?
– Bo to mnie całkowicie zaskoczyło.
Dopiero gdy sytuacja powtórzyła się kolejny raz, Donal powiedział o wszystkim żonie. Kładli się do łóżka mniej więcej o tej samej porze i którejś nocy obudził ją, ściskając ją mocno za rękę.
– Mąż wstaje dwa razy w nocy do toalety i trochę przy tym hałasuje – powiedziała – ale nigdy wcześniej nie obudził mnie w taki sposób.
– Chyba mam jakieś halucynacje – powiedział do niej wówczas Donal, siedząc wyprostowany na łóżku i ściskając ją mocno za rękę.
Zapaliła światło i przyjrzała mu się uważnie.
– Wyglądał na przestraszonego, ale poza tym nic mu nie było – powiedziała żona.
Tym razem, być może dlatego, że było ciemno i że zerwał się ze snu, Donal nie potrafił zapomnieć od razu o tym, co zobaczył, i poprosił nawet żonę, żeby sprawdziła, czy ktoś nie chowa się pod łóżkiem.
– Pomyślałam, że się wygłupia – powiedziała żona.
Donal nie chciał powiedzieć dokładnie, co się stało, ale nalegał, żeby żona zajrzała pod łóżko. Ponieważ wiedziała, że Donal nie jest osobą, której trzymają się żarty, zrobiła, o co prosił. Pod łóżkiem, rzecz jasna, niczego nie było.
– Zobaczyłam trochę kurzu i jakąś starą skarpetkę. I wie pani, ucieszyłam się, bo sądząc po jego minie, bałam się, że zobaczę coś strasznego.
– Ależ miałem koszmar. Tak rzeczywisty, że aż strach – powiedział w końcu Donal i po chwili udało im się zapomnieć o całej sytuacji i zasnęli.
– I naprawdę nie opowiedział wówczas, co tak strasznego mu się przyśniło? – spytałam żonę, na co ona roześmiała się serdecznie, pierwszy raz od chwili, gdy zjawili się w gabinecie.
– On? – Wskazała kciukiem na męża. – On miałby opowiedzieć swój sen? – znowu się roześmiała.
Dopiero gdy dokładnie ta sama sytuacja powtórzyła się tydzień później, Donal postanowił wreszcie powiedzieć żonie coś więcej.
– Znowu widziałem te draństwa – zaczął.
– O czym ty mówisz? – spytała, zapalając nocną lampkę i widząc męża siedzącego na łóżku, patrzącego przed siebie zdezorientowanym wzrokiem.
– Miałem dokładnie taki sam sen, co tydzień temu – dodał i z ociąganiem opowiedział żonie wszystko, co widział.
– Siedmiu krasnoludków! – powiedziała do mnie żona. – Uwierzy pani doktor?! Powiedziałam, że mu się to wszystko śniło i tyle, ale wtedy odparł, że widział je wcześniej, w szkole i to w biały dzień.
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Burze w mózgu. Opowieści ze świata neurologii. Publikację Suzanne O'Sullivan kupicie zaś w popularnych księgarniach internetowych: