Zima jest urocza. Fragment książki „Świąteczna narzeczona"

Data: 2022-11-16 16:42:40 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wyszeptane w biegu, zapisane w śniegu, wycałowane pod jemiołą...

Właściciel wydawnictwa Jankes - Hubert, jest lekkoduchem i kawalerem, który ani myśli szukać sobie narzeczonej. Kiedy przed świętami pojawia się szansa na pozyskanie poczytnej autorki romansów historycznych, Idalii Monaster, traktuje to jako wyzwanie, choć ma pewne obawy, ponieważ pisarka słynie z zamiłowania do konserwatywnych wartości rodzinnych.

W tym samym czasie Matylda - projektantka sukien ślubnych, próbując odzyskać od klientki pieniądze za zamówioną kreację, dzięki zabawnemu zbiegowi okoliczności przez przypadek trafia do wydawnictwa Jankes. W wyniku nieporozumienia zostaje przedstawiona Idalii jako narzeczona Huberta. Pisarka jest zachwycona faktem, że jej nowy wydawca okazuje się ustatkowanym mężczyzną.

Hubertowi wcale się to nie podoba, ale czego się nie robi dla dobra biznesu. Pewny siebie mężczyzna jeszcze nie wie, że tym razem los postanowił z niego zadrwić.

Obrazek w treści Zima jest urocza. Fragment książki „Świąteczna narzeczona" [jpg]

Do lektury powieści Pauliny Kozłowskiej Świąteczna narzeczona zaprasza Wydawnictwo Replika. Książkę kupić można również w specjalnym pakiecie świątecznym, w skład którego wchodzą również powieści Noc spełnionych marzeń, Wyśniona Gwiazdka oraz Opowieść przedwigilijna.

„Świąteczna narzeczona" – lekka i niesamowicie świeża komedia świąteczna – może być świetną lekturą na tegoroczną gwiazdkę.

- recenzja książki „Świąteczna narzeczona"

W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Świąteczna narzeczona. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Gdy Hubert przełknął w końcu ostatni kęs i wytarł okruchy z ust wierzchem dłoni, ojciec przestąpił z nogi na nogę, pochrząkując jak niecierpliwa świnka.

– Dobre – odparł, zerkając na mały talerzyk przed sobą, na którym leżało jeszcze jedno ciastko. Miał nadzieję, że nie będzie musiał powtarzać degustacji. Nie dlatego, że mu nie smakowało. Ojciec był w swoim fachu mistrzem, bez dwóch zdań. Hubert po prostu jako jedyny w rodzinie znanych cukierników nie przepadał za słodyczami. W dzieciństwie spędzał każdą wolną chwilę w towarzystwie słodkich polew, płynnej czekolady i marcepanowych figurek. Czasami pozwalano mu nawet bawić się w ugniatanie ciasta lub dekorowanie biszkoptów, które nie nadawały się już do sprzedaży. Jednak żadna z tych czynności nie zaszczepiła w nim miłości do słodkości. Co więcej – miał serdecznie dosyć cukru i czuł do niego jawną niechęć. Nie zmieniało to jednak faktu, że Zenon Jankes nieustannie katował go swoimi wyrobami, zmuszając tym samym do wyrażania swoich subiektywnych ocen. Hubert podejrzewał, że ojciec ciągle się łudzi, że pewnego dnia jeden z jego synów zapała namiętnością do największej pasji jego życia.

– Co to znaczy dobre? – nie ustępował ojciec, marszcząc czoło coraz bardziej.  

– Miękkie, nie ciągnie się i słodkie jak diabli – odparł rzeczowo.

Ojciec mrugnął kilka razy, jakby odpowiedź Huberta była nie do przyjęcia. Wieloletnie doświadczenie w zawodzie nie pozwalało mu przyjąć do wiadomości, że jego wyroby można było określić trzema słowami. I to jeszcze tak beznamiętnymi. Szczególnie że w konsumpcji uczestniczyły zmysły smaku, wzroku i zapachu.

– Zapytam jeszcze Radka, gdy przyjdzie – jęknął, patrząc wzrokiem pełnym teatralnego bólu na swoje najnowsze dzieło: kruche ciasteczko maślane przełożone cytrynowym kremem lemoncurd. Miało zostać włączone do oferty świątecznej. Ot, taka cytrynowa wariacja wybijająca się na tle makowców, serników i wszechobecnych pierniczków.

– Myślę, że ludzie z chęcią odsapną od ciężkich świątecznych budyniowych przekładańców. Bardzo orzeźwiający, trzeba przyznać – wtrącił Hubert, aby połechtać nieco ojcowską próżność.

– Nic już nie mów.

Hubert parsknął śmiechem na tę scenkę wprost z tandetnego melodramatu. Ojciec jak zwykle lubił przesadzać, a wręcz się zgrywać. Czasami był w tym gorszy niż matka, która słynęła z nadprodukcji uczuć względem swoich synów i męża. Miał przeczucie, że szybkie spotkanie z ojcem przerodzi się w nieco dłuższą rozmowę, postanowił  więc przysiąść na taborecie, który wyciągnął spod niewielkiego, kwadratowego stolika. Zaplecze Słodkiego marzenia nie było przystosowane do przyjmowania gości, jeśli więc Hubert chciał porozmawiać z ojcem, nie odrywając go jednocześnie od pracy, musiał zadowolić się tym skrawkiem stolika i miejscem w kącie pomieszczenia. Zawsze gdy się tu pojawiał, miał wrażenie, że jest tu gwarno jak w ulu. Grudzień jednak był apogeum, jeśli chodzi o ilość pracy i tworzonych wypieków. Rozejrzał się z zainteresowaniem. Dookoła nich toczyło się normalne „cukiernicze” życie. Ktoś ugniatał ciasto na wielkim blacie, ktoś inny dekorował gotowe już rolady lub polewał jabłeczniki lukrem. Dookoła zaś roztaczał się charakterystyczny aromat drożdży i masła. Pomimo tego, że wypieki nie były w kręgu zainteresowań Huberta, lubił tu przychodzić. Chłonął atmosferę pracy i rozgardiaszu, który tu panował, szczególnie z samego rana, gdy przygotowywano świeże wystawki i wydawano zamówienia specjalne.

– Przyszedłem w zupełnie innej sprawie – odezwał się w końcu, dostrzegając, że ojciec zaczyna się niecierpliwić. Gdy za długo siedział bezczynnie, przebierał nerwowo palcami. Hubert wcale mu się nie dziwił. Po drugiej stronie sklepu, gdzie sprzedawano wypieki, ciasteczka i inne słodkości, tworzyła się już spora kolejka klientów. Ludmiła, która od początku istnienia Słodkiego marzenia pracowała jako ekspedientka, uwijała się jak w ukropie, próbując jednocześnie sprawnie przyjmować zamówienia na świąteczne ciasta. Zarumienione i lśniące z emocji policzki kobiety świadczyły o tym, że praca wre już od momentu pojawienia się w cukierni pierwszego klienta.

– Mów, tylko szybko. Muszę pomóc chłopakom.

– Być może uda nam się z Radkiem pozyskać bardzo poczytną pisarkę – zaczął, widząc jak poważne oblicze ojca nieco łagodnieje. Odczytał to jako zachętę, więc streścił pokrótce historię z zerwanym kontraktem Idalii Monaster i jej poszukiwaniami nowego wydawcy. Pominął fragment o dziwnych upodobaniach pisarki do moralności, nie chcąc wywoływać w ojcu napadu złości. Zenon Jankes był znany ze swojego liberalnego podejścia do życia i nienawidził każdego, kto próbował wychowywać innych na własną, bogobojną modłę. Nieświadomy tego, z czym będzie musiał zmierzyć się jego syn, słuchał w skupieniu, co chwila przytakując z uznaniem. Skrzywił się jedynie wtedy, gdy Hubert wspomniał mu, że znana pisarka tworzy emocjonujące romanse historyczne.

– Historia sama w sobie jest emocjonująca, po cholerę jeszcze romans? – wtrącił z miną, którą zrobiłby, gdyby kazano mu usmażyć pączka ze śledziem.

– To się teraz czyta, tato.  Odpowiedziało mu wzruszenie ramion. Hubert nie miał mu za złe tego prześmiewczego komentarza. Było mu miło, że rodziców interesowało jego życie zawodowe i że nieustannie kibicowali każdemu nowemu projektowi.

– Ty się znasz na wydawaniu książek. Więc kiedy to spotkanie?

– Jutro w południe.

– Radek będzie z tobą?

– Pewnie. To dzięki niemu wiem, że pani Monaster szuka nowego wydawcy. Uczucie satysfakcji zagościło na jego pociągłej twarzy. Biedny, poczciwy Zenon Jankes przez wiele lat nie miał pojęcia, czy cokolwiek dobrego wyrośnie z jego młodszej latorośli. Umiejętność pakowania się w najróżniejsze kłopoty została poskromiona dopiero wtedy, gdy Hubert wziął Radka pod swoje skrzydła i zatrudnił w wydawnictwie jako specjalistę od promocji.

– Dam ci coś. Świeżo robione eklery waniliowe. Do jutra pięknie zastygną i będą w sam raz do podania. – Zenon Jankes, podekscytowany, poderwał z taboretu. Hubert uśmiechnął się kącikiem warg. Ojciec czytał mu w myślach, bo oprócz zwyczajnej chęci podzielenia się z nim swoją radością ze spotkania z Idalią Monaster chciał również wyłudzić od niego specjał cukierni – eklery z waniliowym nadzieniem i posypką z cukru pudru. Nie miał zielonego pojęcia, czy słynna pisarka lubi takie frykasy, ale doświadczenie podpowiadało mu, że większość kobiet uwielbiała przekąsić coś dobrego do kawy. A eklery Zenona Jankesa były słynne na całe miasto, a nawet województwo pomorskie. Miał cichą nadzieję, że ekstrawagancka pisarka słyszała o Słodkim marzeniu, co również mogło być dla niego korzystne. Rodzina Jankesów była uznawana w okolicy jako pracowita i prawa.

– Dam ci sześć. Wystarczy? – zapytał ojciec, dopadając do drzwiczek potężnej chłodni.

– Pewnie, że wystarczy. Najwyżej dam jej w prezencie, żeby o nas pamiętała.

Ojciec mrugnął do niego konspiracyjnie i wyjął z szuflady specjalne szczypce do nakładania słodkości. Nieopodal na blacie leżały firmowe, niebieskie kartoniki. Mężczyzna z prędkością maszyny złożył jeden z nich, wywijając boki ku górze i wsuwając specjalne zakładki w otwory. Hubert obserwował go z błąkającym się na ustach uśmieszkiem. Podziwiał wysoką i nadal wysportowaną sylwetkę ojca oraz trochę przydługie blond włosy, które wiły się na karku, przykrywając kołnierzyk jednej z jego ukochanych koszuli w kratę. Pomimo że ojciec był już prawie siedemdziesięciolatkiem, nie dostrzegał na jego skroniach ani jednego siwego włosa. To napawało go nadzieją, że jemu również natura oszczędzi tej przypadłości, a być może nawet pozwoli cieszyć się taką krzepą, jaką miał Jankes senior.

– Masz. – Ojciec stanął przed nim, przekazując mu kartonik, jakby to był kuferek pełen skarbów. – Naturalny ekstrakt z wanilii. Żadnych polepszaczy, tłuszczów trans i innego gówna. Ona jest młoda?

– Raczej nie. Myślę, że jesteście w podobnym wieku.

– To dobrze. Jest już stara, więc nie przejmuje się wagą. Będzie zachwycona – dodał przytomnie, śmiejąc się rubasznie z własnego żartu.

Hubert wstał i otrzepał spodnie dżinsowe z wszechobecnej w pomieszczeniu mąki. Nie dało się jej uniknąć, będąc w tym miejscu. Ojciec z trwogą wpatrywał się w jego prawą dłoń, w której dzierżył drogocenny karton eklerów. Gdy wykonał pobieżne oczyszczanie garderoby, aby na ulicy nie przypominać syna młynarza, narzucił na siebie kurtkę, poklepał ojca po ramieniu i się pożegnał. Musiał jak najszybciej umieścić podarunek w firmowej lodówce, a jak dobrze znał swoją matkę, lada chwila powinna pojawić się w cukierni. Jeśli ona się tu zjawi, Hubert długo stąd nie wyjdzie.

– Pamiętasz o obiedzie w niedzielę? – zawołał za nim ojciec, gdy otwierał tylne drzwi zaplecza. – Święta za pasem, a matka nie opracowała harmonogramu wigilijnego. Hubert jęknął pod nosem, na co jego ojciec wzruszył ramionami. Dorota Jankes co roku szykowała się na wigilię niczym Krzysztof Kolumb na odkrycie Ameryki. Nie było mowy o luźnym: „Chłopaki! Wigilia o dziewiętnastej”. Matka musiała mieć przeanalizowane, kogo zaprosić, kto gdzie usiądzie i dlaczego w tym roku nie będzie ryby w galarecie. Musiała również przekazać wytyczne, z jakich tematów nie można żartować i dlaczego wujek Marek przyprowadzi ze sobą kolejną, zupełnie nową narzeczoną.

– Pamiętam. Będziemy o czternastej! – krzyknął i wyszedł na zewnątrz. Przeklął pod nosem, gdy jego podeszwy nie wytrzymały konfrontacji ze świeżą warstwą białego puchu. Nogi delikatnie mu się rozjechały, na co natychmiast zareagowało jego serce, łupiąc mocno o żebra.

– A niech to! – stęknął, gdy w końcu, na lekko ugiętych nogach ustabilizował pozycję. Od tego momentu posuwał się powoli, kroczek za kroczkiem, uważając, aby słodki podarek od jego ojca nie wylądował w śniegu. Zima jest urocza, pomyślał. Jednak nie w mieście i nie na chodnikach. Jej walory doceniał co najwyżej na pocztówkach i wygaszaczu ekranu w komputerze. Lata młodości, rzucania się śnieżkami i lepienia bałwanów były już dla niego tylko miłym wspomnieniem. Teraz zimy wyczekiwał tak samo, jak filmowy Grinch świąt Bożego Narodzenia. Pełną piersią odetchnął dopiero wtedy, gdy delikatnie postawił pakunek pod fotelem pasażera.

Gdy znalazł się w aucie, dotarło do niego, jaki jest zestresowany. Żołądek wręcz skręcał mu się na myśl o jutrzejszym spotkaniu, choć wygadanie się przed ojcem nieco złagodziło napięcie. Otarł mokre od płatków śniegu czoło i uruchomił ciepły nawiew. Pomimo tego, że ojciec odebrał jego opowieść o spotkaniu z Idalią Monaster jako ekscytującą nowinkę, Hubert czuł się jak przed najtrudniejszym egzaminem swojego życia. Nigdy wcześniej nie było mu dane walczyć o tak poczytną i sławną autorkę. To do niego przeważnie zgłaszali się rządni kariery autorzy i to on – jako potencjalny wydawca ich dzieł – mógł dyktować warunki. W tym przypadku był trochę jak wędrowiec na pustyni. Nie wiedział, który z wykonanych kroków będzie tym właściwym. Czy miał powitać Idalię z gotową umową wydawniczą, zaproponować bajoński procent od sprzedaży i przelać konkretny zadatek na poczet następnych jej powieści? Takie zachowanie ustawiłoby go w pozycji zdeterminowanego, a miał być również pełen moralności i taktu. Czy zatem Idalia nie odebrałaby jego zachowania jako grubiańskie?

– Cholera – mruknął pod nosem, ciągle stojąc na tyłach cukierni ojca

Książkę Świąteczna narzeczona kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Świąteczna narzeczona
Paulina Kozłowska2
Okładka książki - Świąteczna narzeczona

Wyszeptane w biegu, zapisane w śniegu, wycałowane pod jemiołą... Właściciel wydawnictwa Jankes - Hubert, jest lekkoduchem i kawalerem, który ani myśli...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje